Wielki golf bywa zaskakujący na różne sposoby. Trzecia runda US Open zamiast przynieść opisy wspaniałych uderzeń, ryzykownych zagrań i świetnej strategii liderów, kazała przede wszystkim uczyć się medycyny.
Wszystko za sprawą Jasona Daya, który w piątek padł na green ostatniego dołka z powodu zaburzeń równowagi i nie było pewne, czy zagra w kolejnej rundzie. Zagrał, choć cierpiał. Trzy razy już myślał o zejściu z pola w drugiej połowie gry, ale dotrwał do końca, miał nawet trzy birdie na pięciu dołkach kończących rundę, wynik 68 uderzeń był jednym z najlepszych i dawał wspólne prowadzenie z trzema w pełni zdrowymi rywalami.
Jeśli Day wygra, będzie o czym opowiadać. Caddie golfisty – Colin Swatton, nazwał wysiłek swego partnera największym, jaki kiedykolwiek widział na polu golfowym. Publiczność zgromadzona wokół 18. dołka biła dzielnemu Australijczykowi (mieszkającego od paru lat w Columbus w stanie Ohio) gromkie brawa. Warto patrzeć, co będzie dalej.
Problem Jasona Daya nazywa się "otolit". To coś w rodzaju wapiennego kamyczka, który jest zanurzony w galaretowatej substancji przedsionka ucha wewnętrznego. Przemieszczając się drażni pobliskie zakończenia nerwu przedsionkowego i w ten sposób bierze udział w utrzymaniu równowagi,a raczej w zaburzeniach tej równowagi.
Day musiał zatem często potrząsać głową i próbować nie patrzeć w dół podczas czynności na polu, gdyż gdy patrzył, natychmiast mechanizm utrzymywania pionu tracił regulację. Cierpi na te zaburzenia od pewnego czasu, pełną diagnozę zna dopiero od miesiąca.