Rosjanie wygrali przetarg, wyłożyli ponad 7 mln dol. i wydawało się, że mają to, czego chcieli. Niepokonany Amerykanin Deontay Wilder, mistrz świata wagi ciężkiej WBC, został zmuszony, by walkę w obronie tytułu stoczyć na terenie mistrza olimpijskiego z Aten (2004) Aleksandra Powietkina. I tu nagle katastrofa.
Wszystkiemu winna jest śladowa ilość meldonium wykryta w moczu Rosjanina. A ponieważ od stycznia środek ten jest na liście substancji zakazanych przez Światową Agencję Antydopingową (WADA), walkę odwołano.
Co ciekawe, pierwsze trzy badania z 7, 8 i 11 kwietnia niczego nie wykazały. Dopiero czwarte, z 27 kwietnia, było niekorzystne dla Powietkina. Andriej Riabiński, jego promotor, i sam bokser tłumaczą, że śladowa ilość meldonium (0,07 mikrograma) to pozostałość z ubiegłego roku, gdy lek ten nie był zabroniony. Ale dlaczego trzy pierwsze kontrole dały wynik negatywny?
WBC zareagowała szybko. Nie miała wyjścia, bo jako pierwsza zainicjowała program badań dopingowych (czołowa piętnastka rankingu).
Wilder jako mistrz świata miał zagwarantowane 4 504 500 dol., a Powietkin 1 930 300 dol. Dodatkowo zwycięzca miał otrzymać 10 procent całej sumy, czyli 715 tys. dol. Zdeponowane w banku pieniądze czekają, a Wilder uważa, że powinien otrzymać należną mu kwotę. Riabiński odpowiada – zgoda, ale dopiero po walce. Czy do niej dojdzie? Przecież jest tylko przełożona, WBC ma czas, by przeprowadzić postępowanie wyjaśniające, ale obóz Wildera twierdzi, że walka została odwołana.