W sobotę nie błyszczał już, jak dzień wcześniej, Daniel Bewley. Brytyjczyk zostawał na starcie i robił co mógł na dystansie, ale tor nie pozwalał w sobotę na aż tak znakomite ścigacie, jak dzień wcześniej. Zawodnik miejscowego Belle Vue Aces w fazie zasadniczej zdobył tylko sześć punktów, w półfinale przyjechał ostatni, a i tak najmniej rozczarował z wszystkich zawodników gospodarzy – Robert Lambert był dopiero dwunasty, a startujący z tzw. dziką kartą Charles Wright – ostatni.
Błyszczeli za to, jak zwykle w tym sezonie Bartosz Zmarzlik i Brady Kurtz. Pięciokrotny mistrz świata i debiutant w Grand Prix już po raz czwarty w tym roku awansowali bezpośrednio do finału, z największą liczbą punktów po fazie zasadniczej. Z półfinałów dołączyli do nich Fredrik Lindgren i Jack Holder, ale bój o zwycięstwo w decydującym biegu stoczyli między sobą Polak i pierwszy ze wspomnianych Australijczyków.
Kurtz, poobijany po groźnie wyglądającej kraksie z Lindgrenem w 15. biegu, prowadził po starcie, ale na początku drugiego kółka Zmarzlik „zapikował” pod niego, odprowadził pod bandę i już niezagrożony pognał do mety po 29. w karierze zwycięstwo.
– Od pierwszego biegu czułem się wyśmienicie – mówił po zawodach Zmarzlik w rozmowie z Eurosportem. – Naprawdę, wyjątkowo dobrze jeździło mi się w Manchesterze i nie jest on taki zły, jak o nim pisano wcześniej – żartował. Manchester po raz pierwszy zagościł bowiem w kalendarzu Speedway Grand Prix. – Wszystko grało, mój team zrobił kapitalną robotę. Zarywają noce, by motocykle były naprawdę fajne oraz przyjemne, a ja nie muszę się o nic martwić – cieszył się obrońca tytułu.