1 lipca spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie rusza kolejna Wielka Wyprawa Maluchów – akcja charytatywna, której celem jest zebranie środków na leczenie i rehabilitację dzieci poszkodowanych w wypadkach, wsparcie psychologiczne oraz edukację drogową…
Gdy organizowaliśmy wyprawę po raz pierwszy, byliśmy jak pięciolatek, który jeszcze błądzi. Rok później przypominaliśmy już dziesięciolatka, który sporo wie i potrafi łączyć kropki. Teraz mam poczucie, że jesteśmy jak taki 15–16-letni człowiek, już na tyle świadomy i dojrzały, że przez dorosłych może być traktowany jako partner. Z roku na rok mamy coraz liczniejszy, sprawniejszy i bardziej kompetentny zespół. Choć to projekt charytatywny i społeczny, widzę wiele wspólnych cech z biznesem: tam zysk, tutaj jakość pomocy. Jako przedsiębiorcę cieszy mnie to, że zespół staje się coraz bardziej samodzielny.
Byliście już w Monte Carlo i Monte Cassino. Dokąd pojedziecie w tym roku?
Dookoła Bałtyku, a później dookoła Polski. To bardzo świadoma decyzja. W ubiegłym roku, będąc na Bałkanach, mieliśmy ogromne upały. Ludzie w maluchach praktycznie się gotowali. Nie możemy ryzykować zdrowia starszych uczestników. Jedziemy więc na północ i liczymy, że nawet przy wysokich temperaturach wytchnienie da morska bryza. Następnie wracamy do Polski, bo chcemy, by jak najwięcej rodaków zetknęło się z wyprawą, zobaczyło, jaki to piękny projekt i włączyło się do pomocy. Nie oczekujemy, że ludzie będą dawać dużo pieniędzy. Nie chcemy, by wyprawa kojarzyła się z drenowaniem kieszeni. Oczywiście, jeśli ktoś czuje się na siłach, by wyłożyć 100 tys. zł – a były nawet wpłaty wyższe – to będziemy zadowoleni. Naszym celem jest jednak zwiększenie liczby donatorów. O ile pamiętam, w poprzedniej edycji było ich 16–17 tys. Teraz spróbujemy zawalczyć o 30–50 tys. Lech Wałęsa mówił kiedyś: „nie chcem, ale muszem”. A my chcemy i musimy.
Czytaj więcej
Celem ubiegłorocznej Wielkiej Wyprawy Maluchów było zebranie miliona euro na pomoc dzieciom poszk...
Z roku na rok podnosicie sobie poprzeczkę. Ostatnio zebraliście ponad 5 mln zł. Jaki jest teraz cel finansowy?
Rok temu było to milion euro. Teraz postaramy się powalczyć o 2 mln. Podwajamy nadzieję i nasze starania.
Te kwoty to dowód na to, że Polacy chcą pomagać?
Tak. I te gesty dobroczynności wynikają nie tylko z tego, że społeczeństwo powoli zamożnieje. Raczej ze względu na to, że widzimy dysproporcje, które często są efektem zrządzenia losu, a nie braku zaradności i pracowitości. Tydzień temu poznałem historię trzydziestoparoletniego mężczyzny, który ma chorobę nowotworową. Koszt jego leczenia wynosi 40 tys. zł miesięcznie. Czy można poddać życie człowieka za taką kwotę? Ja sobie tego nie wyobrażam. Oczywiście pomagam, jak mogę, uruchomiłem swoje kontakty. Uważam, że jako społeczeństwo mamy obowiązek pochylać się nad takimi przypadkami. Stać nas na to. Mamy już autostrady, infrastrukturę i lotniska, w szkołach są sale gimnastyczne, boiska, sprzęt do ćwiczeń, a teraz w centrum powinno być życie i zdrowie – zwłaszcza dzieci. Polska wymiera. Takie są fakty. Obudźmy się, zanim będzie za późno. Jakość życia i bezpieczeństwo dzieci to klucz do naszej najbliższej przyszłości. To nie kwestia 20, 30 czy 40, lecz kolejnych pięciu lat. Wystarczy zapytać każdego prywatnego właściciela szkoły. Widać to po zapisach. Dzieci muszą być priorytetem. Mam tu zarówno na myśli te, które są ofiarami wypadków drogowych, jak i te cierpiące z powodu wykluczenia i hejtu.