Najpierw w Paryżu odrobiono zaległości. Przerwane w środę przez deszcz ćwierćfinały męskie zakończyły się zwycięstwami Nadala nad Diego Schwartzmanem 4:6, 6:3, 6:2, 6:2 oraz Juana Martina Del Potro nad Marinem Ciliciem 7:6 (7-5), 5:7, 6:3, 7:5.
Ambitny Schwartzman sprawił dziesięciokrotnemu mistrzowi Roland Garros sporo problemów, ale powrotu do środowych przewag Argentyńczyka już nie było. Nadal wzmocnił uderzenia, zwłaszcza bekhendowe, odzyskał kontrolę nad spotkaniem, walka wciąż była, tylko wynik znacząco się zmienił.
Po ostatniej piłce publiczność wstała do braw dla obu. – Trzeba uczciwie przyznać, że wczorajszy deszcz mi pomógł. Przerwał mecz, dał czas pomyśleć i wprowadzić zmiany – przyznał Hiszpan. Jego rywal zasłużył na słowa pochwały znacznie bardziej niż na przypominanie, że jest najniższym tenisistą z pierwszej setki rankingu ATP.
Pierwszy półfinał pań był ciekawy tylko w drugim secie, gdy Garbine Muguruza spróbowała dorównać Simonie Halep. Nie dała rady, Rumunka zwyciężyła 6:1, 6:4, zagra po raz trzeci w finale Roland Garros (oba poprzednie finały przegrała) i przy okazji zapewniła sobie pozycję nr 1 w rankingu WTA po turnieju w Paryżu.
W amerykańskim półfinale Sloane Stephens zwyciężyła Madison Keys 6:4, 6:4. Tak jak jesienią 2017 roku w finale US Open w Nowym Jorku wygrała bardziej regularna i wszechstronna dziewczyna z Florydy. Stephens kontra Halep o puchar Susanne Lenglen – ten finał w sobotę.