Polka i Rumunka, których mecz pojawił się na końcu programu z uwagą, że nie zacznie się przed 17. czasu miejscowego i z etykietą TBA (to be arranged) – co oznaczało, że odbędzie się na korcie wskazanym przez organizatorów, zaczął się sporo po 18. na poważnym korcie nr 1.
Miejsce jest dobre, przywołuje dumne wspomnienia (tu grali Jerzy Janowicz z Łukaszem Kubotem w pamiętnym ćwierćfinale w 2013 roku), trybuny duże, nad kortem widać już szyny, po których będzie sunął w 2019 roku nowoczesny dach. Jednak ten poniedziałkowy wieczór nie przyniósł wielu pozytywnych wzruszeń.
Agnieszka Radwańska zaczęła wprawdzie mecz z przytupem, prowadziła po 20 minutach 5:0, lecz młoda rywalka bardzo w tym dziele pomagała. Może była speszona okolicznościami, przybyła przecież z kwalifikacji w Roehampton, gdzie korty i publiczność wyglądają zupełnie inaczej. Jednak już wtedy, gdy była gem od porażki w pierwszym secie, potrafiła zebrać się, dodać do mocy uderzeń jeszcze więcej determinacji.
Nie straciła wiary. Jeszcze w pierwszym secie Elena-Gabriela zdobyła trzy gemy, w kolejnym to ona niespodziewanie zaczęła dominować, prowadziła 5:2, finisz Polki okazał się spóźniony. Decydujący set i znów Agnieszka biegała na wstecznym biegu, trochę zła na sytuację i siebie, także na silny wiatr jaki rozhulał się po korcie przeszkadzając tenisistkom i widzom.
Mecz nie był porywający. Ruse z pewnością nie jest tenisistką wybitną, dotychczasowe sukcesy odnosiła w turniejach ITF, szczebel wyżej już miała poważne kłopoty. Trafiła jednak na Radwańską, która nie mogła zdobyć inicjatywy, przełamać pasywności, radzić sobie z podmuchami, wydobyć w ważnych chwilach mistrzowskie zagrania.