Role w turnieju męskim zostały dawno rozdane: Roger Federer to jeszcze faworyt, lecz zwycięstwo Rafaela Nadala na trawiastych kortach Queen’s Clubu obiecuje emocje znacznie większe niż w finale Roland Garros. Novak Djoković chyba powoli zapomina, że wygrał w tym roku Australian Open, ale wciąż pozostaje tym trzecim, które może pogodzić ambicje Szwajcara i Hiszpana.
Problemy wielkich pozostaną jednak jak zawsze na uboczu dla miejscowych kibiców, dopóki będzie grał Andy Murray. Być na Wimbledonie brytyjskim nr 1 to spacer po krawędzi przepaści – najpierw słyszy się pochwały za męstwo, po porażce głos ludu każe z powodów honorowych skakać głową w dół. Tim Henman, który przez lata znosił cierpliwie tę huśtawkę nastrojów, wreszcie będzie miał spokój i zajmie się komentarzem dla BBC.
Dawid Olejniczak zagra we wtorek z Gillesem Simonem z Francji. Dla Polaka sam awans do turnieju głównego jest spełnieniem marzeń, każda nadwyżka byłaby przyjęta jako niezwykły dar od losu.
W tegorocznym Wimbledonie nie ma żelaznej kandydatki do tytułu wśród kobiet, chociaż dziennikarze i bukmacherzy na razie najczęściej mówią o Marii Szarapowej i Venus Williams. Kilka dni przed turniejem miliarder Richard Branson wydał w swym londyńskim klubie bankiet z udziałem najlepszych tenisistek WTA Tour, na który oprócz wymienionej dwójki zaprosił Anę Ivanović, Jelenę Janković i Serenę Williams. Według naocznych świadków impreza swym przepychem przyćmiła nawet uroki Ladies Day na wyścigach w Ascot.
Nie można nie zauważyć, że największe gwiazdy tenisa coraz mniej mówią o poprawie forhendu, za to opowiadają chętnie o promowanych przez siebie przedmiotach luksusu lub, jak wiemy z blogu Venus Williams, o tym, że kończą szkoły projektowania mody, jeżdżą do Indii i mają nowe psy. Może to dobrze, że za nimi są jednak takie dziewczyny jak Agnieszka Radwańska, które twardo przebijają się do przodu z rakietą w ręku i wkrótce, trzeba w to wierzyć, przywrócą właściwą rangę sportowi.