Agnieszka Radwańska awansowała do trzeciej rundy łatwo, tylko w końcu drugiego seta straciła trochę czasu, gdy prowadziła 5:1.
Rezultat był przewidywalny, takie mecze przyjaźni nie mają wysokiej temperatury, tym bardziej że chwilę po ostatniej piłce trzeba było umawiać się na trening. – Chyba przegrałam to spotkanie jeszcze przed wyjściem na kort – mówiła Marta Domachowska. – Za mało chciałam wygrać.
Dziś przed Polkami mecz deblowy drugiej rundy z siostrami Williams, kort nr 18, spotkanie czwarte. W piątek, jeśli deszcz nie zmieni programu, starsza z sióstr Radwańskich zagra o 1/8 finału z Rosjanką Anastazją Pawluczenkową. Pamięta ją dobrze – wygrała z nią juniorski finał Roland Garros w 2006 roku.
Dwie Polki grały późnym popołudniem, a wcześniej po brzegi zapełnił się kort numer 2. Jedni przyszli zobaczyć nowy jasny płaszczyk Sereny Williams, w którym tenisistka wykonuje rozgrzewkę, inni – ciekawy mecz Amerykanki z Urszulą Radwańską. Wszyscy wychodzili zadowoleni.
To nie był mecz damskich dąsów, okrzyków, rzucania rakietą i bezradnych spojrzeń w stronę publiczności. Grały dwie mocne tenisistki, chociaż siła dwukrotnej mistrzyni Wimbledonu była dosłowna, wyrażała się jak zawsze w asach serwisowych, strzałach w linię i smeczach, których bali się widzowie siedzący na linii lotu piłki. Siła 17-letniej dziewczyny z Krakowa tkwiła w odporności na chwilowe klęski, na szukaniu sposobu wygrania kolejnej piłki, na grze z polotem.