Czekanie na Wimbledon pod dachem trwało od dawna. Kort centralny liczy 87 lat, pomysł by położyć nad nim konstrukcję ze szkła i stali wykluł się w końcu lat 90., gdy przystąpiono do generalnej przebudowy sławnego obiektu przy Church Road w południowo-zachodnim Londynie.
Transformacja się skończyła, a z nią zniknie wiele wimbledońskich obyczajów związanych z deszczem. Nie będzie przekładania finałów na trzeci poniedziałek, nie będzie strachu, że turniej zagra w środkową niedzielę, nie będzie czasu na długie rozmowy, drzemkę, zwiedzanie restauracji i sklepów z pamiątkami.
To będzie nowy Wimbledon, także dlatego, że fala zmian dotarła w inne miejsca. Powstał nowy kort nr 2 z nawierzchnią położoną 3,5 metra poniżej zwykłego poziomu gruntu (po to, by trybuny nie zepsuły krajobrazu). Będzie miał 4000 miejsc, prawie dwa razy tyle co poprzedni. Dawny kort nr 2 będzie kortem nr 3, numeracja przesunie się aż do kortu nr 12. Przestrzeń dla kibiców zwiększy się znacznie, oznacza to także, że dzienne rekordy frekwencji wzrosną do około 40 tysięcy osób.
Stary Wimbledon w 2009 roku ostatecznie przeszedł do historii, ale ta historia przy okazji została dobrze opisana – w maju wyszło 240-stronicowe oficjalne dzieło pt. „Kort centralny – klejnot w wimbledońskiej koronie”, opisujące najważniejsze wydarzenia w najważniejszym miejscu turnieju.
Na szczęście na londyńskich kortach wciąż rośnie trawa i nawet jeśli w ostatnich latach nie jest już tak śliska jak niegdyś, to Wimbledon wciąż pozostaje miejscem, gdzie talent do odbijania piłki ma najważniejsze znaczenie. Jest na co czekać: może będzie powtórka z finału Rogera Federera i Rafaela Nadala, może Brytyjczycy doczekają się sukcesu Andy'ego Murraya, może pojawi się nowa królowa zielonych kortów, może Polacy zobaczą sukcesy sióstr Radwańskich.