Dwa lata temu Serbka wygrała Roland Garros i weszła na szczyt rankingu. Była spełnieniem marzeń działaczek WTA Tour: ładna, zdolna, bystra, uprzejma. Miała być najpiękniejszą wizytówką kobiecego tenisa przez lata.
Nie wytrzymała długo. Jej kariera gasła, najpierw powoli, ostatnio już bardzo szybko. Rok 2009 zaczynała jako piąta tenisistka świata, kończyła jako 22., nie wygrała żadnego turnieju. W tym roku przegrała pięć z dziesięciu meczów. Szybko odpadła z Australian Open, dostała baty od Rosjanek w Pucharze Federacji, dwa tygodnie temu zniknęła z drabinki turnieju w Indian Wells po pierwszym meczu i spadła na 58. miejsce rankingu WTA.
Na początku tłumaczono ją zmęczeniem psychicznym po dużym sukcesie, potem doszły kontuzje. Wracała, zmieniała trenerów (tuż przed Indian Wells wynajęła byłego szkoleniowca Steffi Graf Heinza Gunthardta), lecz spadku zatrzymać się nie dało. Niektórzy twierdzili, że to miłość. 22-letnia Ana przyciągała uwagę kolorowych pism burzliwym związkiem z hiszpańskim tenisistą Fernando Verdasco, ale gdy została dziewczyną australijskiego golfisty Adama Scotta, wydawała się szczęśliwa.
– Byłam zbyt impulsywna, za bardzo przejmowałam się wszystkim, już wariowałam od czytania tych wszystkich książek psychologicznych, nawet Zygmunta Freuda, a on nauczył mnie, że spokój jest najważniejszy – tłumaczyła na początku roku.
Bliżej prawdy są chyba ci, którzy sądzą, że Serbkę, jak wiele innych, rozhartował zbyt wczesny sukces. W jej życiu pojawiły się takie pieniądze i takie pokusy, że perspektywa kolejnych lat treningu nie ma żadnego powabu. Jak znaleźć motywację, gdy w listopadzie 2009 roku, mimo słabej formy, podpisuje się z firmą Adidas kontrakt praktycznie bezterminowy – do końca kariery sportowej, z prolongatą w roli ambasadora marki. Kwota, choć nieznana, powinna być spora. Andy Murray za pięć lat współpracy miał dostać od Adidasa 23,5 mln dol.