Turniej tak naprawdę zaczyna się na stacji metra Southfields. Co roku peron zamienia się w kort, czasem nawet z sędzią albo pucharem na tekturze, w tym roku stacja ma barwy truskawkowych pól, którymi wyłożyła peron jedna z angielskich firm handlowych. Kilkaset metrów za stacją młodzi ludzie w barwach sponsora rozdają przechodniom prawdziwe truskawki (bez śmietanki), by jeszcze przed wejściem na kortu poczuli najsłodszy smak tenisa.

Drogę ze stacji pod jedną z wielkch czarnych kutych bram można pokonać taksówką, można piętrowym autobusem, można pójść na piechotę. Kwadrans spaceru uczy, że w Wimbledonie kocha się każdy Brytyjczyk, niezależnie od płci i wieku. Widać, że poświęci wiele, by dostać się do świątyni tenisa. Jeśli nie zdobył kilka miesięcy wcześniej drogiego biletu, staje w kolejce i czeka długo, by kupić tylko trochę tańszą wejściówkę, pochodzić w potężnym tłoku między kortami bocznymi, pogapić się na tarasy, na których co chwila pojawia się jakaś sława tenisa, otrzeć się o wielkich, gdy poprzedzani przez ochroniarzy wracają z kortów, podziwiać pęki hortensji zwisające z okien, zrobić zdjęcia na tle szacownych murów, albo raczej udających stare nowoczesnych konstrukcji, którymi od lat poprawia się wizerunek sławnego miejsca. Niektórzy po prostu dobiegają do pierwszej ławki i z dumą chwytają telefon komórkowy, by zadzwonić do znajomych: Jesteśmy na korcie numer 14...

Droga na Wimbledon oznacza także spotkanie z poprawiaczami świata, wyznawcami nieznanych kościołów, zbieraczami datków na słuszne cele, sprzedawcami gazet i wszelakich produktów wimbledonopodobych (ale nie naruszających oficjalnych praw do logo i barw turnieju), artystami malującymi twarze na kolorowo. Idzie się między policjantkami, które umieją uśmiechem zatrzymać maszerujący tłum i pędzącego rolls-royce’a, słucha dowcipów stewardów, ogląda wspaniałe limuzyny albo ludzi, którzy koczowali cala noc na chodniku, by być pierwszym w kolejce do bramy. Świat obok Wimbledonu jest bogaty, wypełniony nawet budkami z hamburgerami, zimną wodą i lodami, które smakują dobrze tylko tam.

Dochodzi się do miejsca, w którym rzeczywiście je się rybę z frytkami, truskawki ze śmietaną, pije Pimms’a, szampana i piwo w ilościach imponujących, ale pijanych nie widać. Gdzie grają orkiestry wojskowe, jazz-bandy, gdzie jest wielki ekran na ścianie kortu i wzgórze, które zaprasza do leżenia z plastikowym kuflem piwa i kawałkiem pizzy w dłoni i oglądania sportowego teatru w tej pozycji. Jak się rzekło, tego jednak kamery nie pokazują, choć warto o tym wiedzieć, podziwiając mecze Agnieszki Radwańskiej i innych.

Tenis ziemny: Turniej Wimbledon 14.00 | polsat sport, polsat sport extra | piątek, poniedziałek – czwartek