Krzysztof Rawa z Londynu
To są naprawdę miłe wimbledońskie powroty – na korcie nr 2, nowym, ale pamiętającym już kilka zwycięstw Polki z ubiegłych lat, Agnieszka wygrała raz jeszcze. Nie był to sukces przesadnie wymęczony – i dobrze, bo nogi polskiej tenisistki chyba już odczuwają skutki nieco większej dawki gry w ostatnich tygodniach. Plastry pod kolanem, na piszczelach, na kostkach – to tylko zapobiegliwość fizjoterapeuty, ale może niepokoić.
Mecz nie odbiegał od wimbledońskich standardów ery rajgrasu, to znaczy przy siatce akcji mało, za końcową linią dużo, ale w tych walkach pozycyjnych Radwańska była niedościgłą mistrzynią taktyki i precyzji. Po 20 minutach prowadziła 5:0, chwilę później był set do zera. Kto pamięta, jak z tą samą Alją Polka przegrała rok temu w Paryżu, widział bardzo efektowną różnicę.
Drugi set niewiele zmienił. Kompletnie zagubiona Alja na korcie, jej skrzywiony chłopak Nick Kyrgios na trybunie, skupiona na pracy Agnieszka. Niespełna pół godziny i po meczu. Dziewczyna z Zagrzebia wkrótce otrzyma australijski paszport, ale nowa ojczyzna na razie nie ma powodów do dumy.
W trzeciej rundzie rywalką Radwańskiej będzie Casey Dellacqua, też Australijka, od urodzenia. Grała z Polką trzy razy. Rok temu w Wimbledonie przegrała 4:6, 0:6, w tym roku w Perth w Pucharze Hopmana 3:6, 2:6 i w Madrycie 2:6, 1:6. Jeśli ktoś po cichu myśli o czwartej rundzie Agnieszki z Petrą Kvitovą (pokonała Kurumi Narę 6:2, 6:0, zagra z Jeleną Janković), chyba ma rację.