Sukces był poruszający, wielki powrót Coco Gauff do walki o trofeum wprawił publiczność na Arthur Ashe Stadium w euforię. Trzeba uwierzyć, że nastolatka już od kilku lat skazywana na największe tenisowe sukcesy właśnie rozpoczęła wspaniałą, wielkoszlemową przygodę.
Najważniejszą częścią finału było przejście od niepewnego początku, strachu przed potęgą forhendów Białorusinki, do odrodzenia się młodej mistrzyni w drugim secie. Sabalenka w pierwszych minutach wydawała się przecież niemal niezwyciężona i świetnie przygotowana do trudów ostatniego meczu. Gdy piłki Gauff nie wpadały odpowiednio głęboko w kort, także serwisy nie stanowiły przeszkody nie do wzięcia, Sabalenka nie miała żadnych problemów z powiększaniem przewagi.
Czytaj więcej
Amerykanka zwyciężyła w finale Białorusinkę Arynę Sabalenkę 2:6, 6:3, 6:2, która od poniedziałku obejmie pierwsze miejsce w rankingu światowym z dużą przewagą nad Igą Świątek
Coco, choć przytłumiona agresją rywalki, nadal mocno zaciskała jednak pięści i krzyczała do siebie niemal tak, jak kiedyś jej legendarna poprzedniczka Serena Williams. Szukała też nowych rozwiązań.
Trenerzy podpowiadali, by wciąż stawiała opór i wydłużyła mocne wymiany, bo doskonale widzieli, że Sabalenka nie grała wyjątkowo wspaniale. Po prostu walczyła, jak lubi i potrafi – uderzając piłki przed siebie z głębi kortu z całą mocą ramienia, niespecjalnie przejmując się ryzykiem popełniania błędów.