W meczach na kortach Foro Italico najpierw wróciła wiara w Serenę Williams. Niby najstarsza, czasem z trudem odnajdująca motywację do sportu, ale wciąż zadziwiająco skuteczna, gdy przychodzi do najważniejszych wydarzeń tenisowego roku.
Wygrała rzymski finał z Madison Keys 7:6 (7-5), 6:3, wpisała do kronik czwarte zwycięstwo w Wiecznym Mieście (tyle samo mają Conchita Martinez i Gabriela Sabatini, Chris Evert o jedno więcej). Serena znów może czuć się kandydatką numer 1 do sukcesu na kortach Rolanda Garrosa.
Ten 70. tytuł w karierze Amerykanki przyszedł podobnie jak wiele poprzednich – ambitna rywalka się starała, miewała nawet chwile nadziei, ale siła i agresja ze strony Williams to są najczęściej argumenty nie do odparcia. Przy okazji Serena potwierdziła, że z rodaczkami zwykle nie przegrywa, zwłaszcza w finałach, jeśli już, to może ze starszą siostrą.
Madison Keys pokazała jednak, że jej możliwości wciąż rosną, wygrać w jednym turnieju z Petrą Kvitovą i Garbine Muguruzą to jest powód do optymizmu. Amerykanka ma 21 lat, awansuje w poniedziałek na 17. miejsce rankingu WTA, jest obecnie pod opieką cenionego trenera Thomasa Hogstedta. Po finale dostała dodatkową pochwałę od mistrzyni. „Jestem z ciebie dumna. Zdobędziesz numer 1 na świecie" – napisała Serena na Twitterze.
Finał męski skończył się zasłużonym zwycięstwem Andy'ego Murraya. Pokonać 6:3, 6:3 Novaka Djokovicia to wieki zastrzyk optymizmu dla Szkota, choć można spojrzeć na wynik chłodno – nawet najlepszy tenisista świata nie musi seryjnie wygrywać zawsze i wszędzie, tym bardziej że w półfinale z Kei Nishikorim grał trzy godziny.