Skończyła dziewięciomiesięczny okres czekania na zwycięstwo w WTA Tour, przerwała spekulacje, czy kolejny sukces wielkoszlemowy jest w jej zasięgu. Serena Williams wróciła na korty ziemne z przytupem i choć czas płynie, wygląda znów na taką, której nikt nie da rady w Paryżu.
System Sereny na wygrywanie (gra tylko w wybranych turniejach, długie przerwy) wydawał się zawodzić w ostatnich miesiącach, porażki w US Open (z Robertą Vinci), Australian Open (z Andżeliką Kerber), Indian Wells (z Wiktorią Azarenką) i Miami (ze Swietłaną Kuzniecową) to potwierdzały.
W Rzymie na kortach Foro Italico wróciła mistrzyni w dawnej wersji – silna, skupiona na pracy, lepiej przygotowana do gry. Po pewnym zwycięstwie w finale nad Madison Keys, po turnieju, w którym nie straciła seta, stwierdziła, że w tym roku wreszcie odzyskała wewnętrzny spokój, że nie ma stresów, ani przymusu wygrywania zawsze i wszędzie. Że wychodzi na kort z poczuciem zadowolenia z zajęcia, które ma wykonać.
W Paryżu będzie bronić tytułu. Wywalczyła puchar w okolicznościach, które sama określa, jako cud: w czterech meczach zaczynała od porażki w pierwszym secie i musiała odrabiać straty, na siedem spotkań pięć trwało trzy sety. Sezon na kortach ziemnych nie wyłonił jednak wcześniej zdecydowanej kandydatki do zwycięstwa na kortach Rolanda Garrosa, raczej wprowadził spore zamieszanie w ocenach szans innych kandydatek. To też argument dla Sereny.
– Próbowałam wcześniej trzy razy obronić tytuł, nie wychodziło. Ale ten rok jest inny. Do Rzymu przyjechałam wprawdzie nie czując się najlepiej, miałam wątpliwości, czy wytrzymam długie mecze, ale okazało się, że wszystko jest w porządku, więc czemu nie mieć pozytywnych myśli – mówiła dziennikarzom po sukcesie na Foro Italico.