Zaczęła tę drogę w Nowym Jorku od porażki w trzeciej rundzie US Open z Iriną Spireą w 1998 roku. Zakończyła także na trzeciej rundzie 24 lata później – przegrywając na oczach ponad 29 tysięcy stadionowych kibiców trzygodzinny mecz z Alją Tomljanovic 5:7, 6:6 (7-4), 1:6.
– Dziękuję wszystkim, którzy są tutaj, którzy są po mojej stronie przez tyle lat i dekad. Wszystko zaczęło się od moich rodziców. Zasługują na wszystkie pochwały. Jestem im niezmiernie wdzięczna. To chyba łzy szczęścia. I nie byłabym tą Sereną, gdyby nie Venus. Dziękuję, Venus. Jesteś jedynym powodem, dla którego Serena Williams kiedykolwiek zaistniała. To była fajna przejażdżka. To była najbardziej niesamowita przejażdżka i podróż, w jakiej byłem w życiu – mówiła odchodząca mistrzyni przez łzy.
Czytaj więcej
Na zawsze pozostanie legendą sportu, ale to jej nie wystarcza. Serena Williams kończy tenisową karierę z przesłaniem: – Chciałabym myśleć, że dzięki mnie kobiety uprawiające sport mogą być sobą, że mogą być agresywne i zaciskać pięści. Mogą nosić to, co chcą, i mówić, co chcą. Mogą skopać komuś tyłki i być z tego dumne.
Za kilka tygodni skończy 41 lat, jest formalnie 605. na świecie, zagrała 1014. mecz w karierze zawodowej. Nawet teraz porwała na kilka dni wyobraźnię nie tylko amerykańskich kibiców, choć do wyrównania rekordu 24 wielkoszlmowych zwycięstw Margaret Court było już naprawdę daleko.
– To, co dla mnie zrobiła, dla tenisa, dla całego sportu jest niesamowite. Nigdy nie sądziłem, że będę miała okazję zagrać z nią w jej ostatnim meczu. Pamiętam, jak oglądałem ją jako dziecko we wszystkich finałach. To dla mnie surrealistyczna chwila. Myślę, że uosabia to, że żadne marzenie nie jest zbyt wielkie. Nie ma znaczenia skąd pochodzisz, okoliczności, możesz zrobić wszystko, jeśli wierzysz w siebie – rzekła po meczu Ajla Tomljanovic.