Tzw. coaching od dawna wzbudzał kontrowersje i wywoływał burzliwe dyskusje. Najbardziej drastyczny przypadek miał miejsce podczas finału US Open 2018, w którym wystąpiły Serena Williams i Naomi Osaka. Amerykanka dostała ostrzeżenie za to, że z trybun wskazówek udzielał jej trener Patrick Mouratoglou.
Na korcie rozpętało się piekło. Williams walcząca wówczas o 24 zwycięstwo wielkoszlemowe nie wytrzymała nerwowo. Złamała rakietę. Wyzwała sędziego Carlosa Ramosa. Arbiter miał rację, zastosował się do przepisów, zresztą później francuski trener przyznał się do tego, że udzielał podpowiedzi swojej zawodniczce. Amerykanka otrzymała później grzywnę w wysokości 17 tys. dol. Zdaniem ekspertów zbyt łagodną w stosunku do tego, co wyprawiała na korcie.
Eksperymenty z coachingiem trwają od trzech lat
Wiele razy za coaching karany był Apostolas Tsistipas, ojciec i trener Stefanosa. Robił to bardziej lub mniej dyskretnie, ale na ogół tak, że wszyscy to widzieli bądź słyszeli. Apostolas niejednokrotnie przekraczał granice, nie wytrzymał w końcu jego syn. Niedawno zwolnił tatę z funkcji trenera.
Czytaj więcej
Iga Świątek w tym roku zagra nie w jednym, lecz w jeszcze dwóch turniejach. Polka ogłosiła, że weźmie udział w finałach drużynowych rozgrywek Billie Jean King Cup.
Od sprawy Williams i incydentów z udziałem rodziny Tsitsipasów ITF i inne organizacje tenisowe poważnie wzięły się za coaching. Najpierw WTA, a od ubiegłego roku ATP poluzowała regulamin dotyczący udzielania rad przez trenerów podczas meczów. Zezwoliła na coaching pod pewnymi warunkami i na czas określony. Od dawna trenerzy mieli pole do popisu w tym zakresie w rozgrywkach drużynowych.