Mecz zaczął się co najmniej nietypowo: kilka minut gry i na tablicy wyników kortu centralnego widniał wynik 4:0 dla Australijki. Czeszka w żaden sposób nie mogła odnaleźć swej normalnej formy, ręka drżała, serwisy, które miały utorować Pliskovej drogę do zwycięstwa nie trafiały w cel, wymiana po wymianie kończyła się stratą punktu.
    Kiedy pani Karolina przegrała czternaście piłek z rzędu, Wimbledon już szumiał z niepokoju, że może ogląda najkrótszy finał w historii turnieju i, być może, trzeba się będzie godzić z faktem, że największą gwiazdą finału jest siedzący na widowni Tom Cruise. Asocjacje ze względnie niedawnym finałem majowego turnieju w Rzymie, w którym Pliskova przegrała 0:6, 0:6 z Igą Świątek, nasuwały się same.