W hali O2 zaczął się turniej, jakiego kibice wychodzący w lipcu z centralnego kortu Wimbledonu nie mogli się spodziewać – bez Rogera Federera (pierwszy raz od roku 2001), bez Rafaela Nadala i ze zdetronizowanym Novakiem Djokoviciem.
Brytyjczycy oczywiście nie mają powodów do narzekań, bo nowym liderem rankingu ATP po turnieju w Paryżu został Andy Murray, i można być pewnym, że hala będzie pełna na wszystkich meczach Szkota. Walczy on o to, by zostać najlepszym graczem świata na koniec roku 2016 i odeprzeć atak Serba.
Djoković w Londynie wygrywał w ostatnich czterech latach, ale był wówczas trochę innym tenisistą niż dziś, budził wśród rywali postrach. Wszyscy podkreślali, że jego dominacja jest nawet większa niż Federera czy Nadala w ich najlepszych czasach. I nagle, zupełnie niespodziewanie, w połowie roku killer z Belgradu stracił swą zabójczą moc. Od turnieju Roland Garros wygrał już tylko raz (Toronto, Murraya tam nie było), narzeka na ból ramienia i przede wszystkim brak mu motywacji, prasa pisze o jakichś tajemniczych kłopotach osobistych. Djoković angażuje nawet trenera motywatora, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się nieprawdopodobne. To raczej jego rywale potrzebowali wiary, że bezglutenowy Novak kiedyś osłabnie.
Djoković miał w Londynie miły zwyczaj: po zwycięskim finale, na pożegnanie tenisowego roku, częstował dziennikarzy czekoladkami. W najbliższą niedzielę o słodycze być może będą oni musieli zadbać sami, bo trudno liczyć na szkocką rozrzutność.
Djoković zaczął turniej od zwycięstwa nad debiutującym w tym elitarnym towarzystwie Austriakiem Dominikiem Thiemem, wygrał 6:7 (10-12), 6:0, 6:2.