Sam Murray chyba mniej wierzy w liczby, a bardziej w kompetentnych ludzi. Otoczył się wybitnymi fachowcami, ale przede wszystkim przyjaciółmi.
Andy szanuje rywali, lecz jest jednym z niewielu tenisistów, którzy potrafią zapomnieć o rywalizacji, jeśli życie tego wymaga. Gdy wiosną ubiegłego roku rodzice Nadala podjęli decyzję o separacji, Andy był pierwszym, który wyciągnął pomocną dłoń do Hiszpana, choć Rafael pokonał go gładko w trzech setach podczas Wimbledonu 2007.
– Obaj dżentelmeni umówili się z dala od zgiełku i zaczęli rozmawiać jak dwójka dobrych kumpli – opowiada Neil Harman, brytyjski dziennikarz podróżujący za Murrayem po światowych turniejach.
Andy miał 12 lat, kiedy jego mama Judy, trenerka tenisa, i tata William, pracujący w handlu detalicznym, postanowili się rozwieść. Rafaela nieszczęście to spotkało w wieku 22 lat, więc teoretycznie powinien sobie łatwiej poradzić z sytuacją. – Nadal przedkłada rodzinny spokój ponad wszystko, więc ciężko mu było się pozbierać – twierdzi Harman.
W niedzielny wieczór w Melbourne Murray wystąpi po raz drugi w finale Wielkiego Szlema. W 2008 roku w Nowym Jorku nie miał czasu na odpoczynek przed decydującym starciem, gdyż jego półfinał z Nadalem rozgrywano na raty na skutek opadów deszczu. – Federer będzie faworytem w finale. Nie odczuwam presji ze strony rodziny czy najbliższych przyjaciół. Oni są szczęśliwi bez względu na moje rezultaty. Presja wynika z gigantycznych oczekiwań Brytyjczyków – przyznał Szkot po zwycięskim półfinale z Marinem Ciliciem.