Niemiec ma 21 lat i zakończy rok na miejscu czwartym, a przed nim są sami trzydziestolatkowie. Dwóch z nich – Rogera Federera i Novaka Djokovicia – Zverev pokonał w Londynie, tego drugiego upokorzył w finale 6:4, 6:3, choć Serb był murowanym faworytem, bo w drugiej połowie roku i już w Masters grał znakomicie.
Co najważniejsze, Zverev wcale nie wygrał z Djokoviciem, który przeżył nagłe załamanie formy, on po prostu z bezczelnością właściwą młodości pokazał drzwi liderowi światowego tenisa. Djoković po pół roku w stanie łaski znów poczuł, że nie jest nieśmiertelny.
Zverev to pierwszy Niemiec, który awansował do finału Masters od roku 1996, gdy Boris Becker i Pete Sampras rozegrali w Hanowerze jeden z najlepszych meczów dekady, a Niemiec po porażce wypowiedział wielokrotnie cytowane zdanie: „Grałem najlepiej w życiu, ale to nie wystarczyło do zwycięstwa". Zverev takiej goryczy przeżywać nie musiał – zagrał mecz życia i wygrał.
Gdy pogrzebać w pamięci, przychodzi do głowy przede wszystkim jedno skojarzenie – US Open 2000. Dwudziestoletni wówczas Rosjanin Marat Safin w trzech setach zdemolował wielkiego Pete'a Samprasa i wydawało się, że zaczyna wielką karierę. Rzeczywiście, była ona nie najgorsza, ale na kolejny i ostatni wielkoszlemowy triumf Rosjanina (Australian Open) trzeba było czekać aż pięć lat. Być może byłoby inaczej, gdyby nie to, co Safin powiedział kiedyś w Paryżu podczas Roland Garros w rozmowie z Wojciechem Fibakiem: „Tenis rujnuje mi życie".
Zverev to zapewne trochę inne tenisowe zwierzę, też z pochodzenia Rosjanin, ale chyba w większym stopniu Niemiec. Jednak on również miewał już kłopoty ze sportową dyscypliną. Wskazówką, jaka czeka go przyszłość, może być to, jak długo wytrzyma przy nim jako mentor Ivan Lendl, znany z tego, że poważnie traktuje tylko tych, którzy równie poważnie traktują jego.