Gdy wychodziły z szatni, kort centralny w połowie opustoszał. Ludzie obejrzeli zwycięstwo Rogera Federera z Lleytonem Hewittem i potraktowali mecz Polki z Rosjanką jak przerwę regeneracyjną. Gdy wrócili po godzinie, już nikomu nie przyszło do głowy opuścić krzesełko. Był trzeci set, Swietłana Kuzniecowa prowadziła 4:2 i serwowała. Sytuacja powielana w wielu tenisowych obrazkach, zakończenie też wydawało się wiadome – Polka trochę zrezygnowana, rywalka czuła zbliżające się zwycięstwo.
Gem przebiegł jednak zupełnie inaczej, serwis Rosjanki wreszcie przestał straszyć, tenisistka z Krakowa ciułała punkt po punkcie. Kuzniecowa miała już w ręku piłkę, której wygranie dawało jej prowadzenie 5:2. Chwilę później podbiegła do łatwego woleja, którym mogła obronić się przed przełamaniem serwisu i trafiła w siatkę! Trybuny kortu centralnego, już pełne, aż westchnęły, Polacy najgłośniej. Tenisowe opowieści mówią o piłkach, które odmieniły mecz, ta z pewnością zasługiwała na takie miano.
Kolejny gem był najdłuższym w meczu. Trudno było liczyć przewagi i równowagi z obu stron. To Polka była w większych kłopotach, broniła się przed stratą gema kilka razy, gdy wyrównała na 4:4 – kibice byli już po jej stronie. Po poprzednim meczu zostały grupy Australijczyków, którzy zaśpiewali jej – Ozi, ozi, ozi.
Przy wyniku 5:5 widać było wyraźnie, że Agnieszka nagle urosła o głowę, już nie było gestów zniecierpliwienia, nie było rozkładania rąk i spojrzeń na tatę. Wykonała tyle ciężkiej pracy, że nie chciało się wierzyć w złe zakończenie tej historii, chociaż przecież Rosjanka jest czwartą tenisistką świata. Każdy punkt ważył już prawie tyle co zwycięstwo, ale w walce na chłodne głowy można było liczyć na Polkę.
Agnieszka Radwańska jest drugi raz w ćwierćfinale Wielkiego Szlema