Londyńskie służby meteorologiczne były pewne, że w piątek na Wimbledon spadnie co najmniej 40 mm wody. Szansę przerwania gier oraz wytworzenia odpowiedniej ilości błota na festiwalu w Glastonbury oceniły na 70 procent.
Skoro miało lać, dyrektor do spraw kortów Eddie Seaward uznał, że trzeba zamknąć dach już w nocy z czwartku na piątek i odsłonić rano. Nikt tego nie widział. Wcześniej przesunięto rusztowanie tylko trochę, tak by rzucało cień na lożę królewską, mówiąc inaczej – był to najdroższy parasol świata, za 80 mln funtów.
Deszczu nie było. Roger Federer wyszedł więc na wypłowiałą trawę i wygrał mecz z Niemcem Philipem Kohlschreiberem bez zapowiadanych atrakcji technicznych nad głową. Jedyną niespodzianką było to, że stracił seta. Pierwszy tydzień turnieju się kończy i wciąż wiele meczów toczy się tak, jak każe ranking. Federer, Serena Williams, Jelena Dementiewa, Novak Djoković nawet Fernando Verdasco są już w czwartej rundzie.
Były też polskie sukcesy, dzielone z partnerami zagranicznymi. Łukasz Kubot i Oliver Marach wygrali 6:2, 6:4, 3:6, 7:6 (7-4) z Chrisem Guccione i Frankiem Moserem. Są w trzeciej rundzie. Marcin Matkowski i Lisa Raymond pokonali 6:1, 6:3 Paula Hanleya i Anastazję Rodionową. Przegrały Klaudia Jans i Alicja Rosolska, ale gra i wynik 5:7, 2:6 z najwyżej rozstawionym deblem Liezel Huber i Cara Black wstydu nie przynosi.
Podczas konferencji prasowych pierwsze pytania z reguły dotyczyły reakcji sportowców na śmierć Michaela Jacksona, drugie zresztą też, Serenie Williams kazano jeszcze wspominać Farrah Fawcett. Federer, zanim coś powiedział o odbijaniu piłek dostał pytanie o przemyślenia w związku z ewentualnym przyjazdem Nelsona Mandeli do Australii. Coraz trudniej zaspokoić ciekawość mediów, zwłaszcza jeśli nigdy w życiu nie spotkało się Mandeli, co przyznał Szwajcar.