Są tacy, którzy twierdzą, że Wimbledon zaczyna się od czwartkowego przyjęcia w Kensington Roof Gardens, na które miliarder sir Richard Branson zaprasza gwiazdy tenisa i celebrytów. Ale prawdziwy początek jest dopiero nazajutrz, gdy szef sędziów Andrew Jarrett ogłasza wyniki losowania.
Nie wywołało ono wstrząsów. Roger Federer nie stracił pozycji kandydata nr 1 do siódmego zwycięstwa w Londynie. Szwajcar ma w swej połówce drabinki Andy’ego Roddicka (finalista 2009), Novaka Djokovicia i Lleytona Hewitta. Niby trudni rywale, ale wimbledońska wiedza Federera znaczy jeszcze więcej.
Rafael Nadal (nr 2) w ubiegłym roku nie grał w Londynie, więc to, co pamięta najlepiej, to wspaniały finał 2008 z Federerem. Żeby doszło do powtórki, musiałby wygrać trudne mecze z Robinem Soderlingiem i Andym Murrayem.
W turnieju kobiecym sprawa jest prostsza. Niektórym nudzą się już sukcesy sióstr Williams, ale Wimbledon docenia swe mistrzynie i Amerykanki dostają coraz więcej braw z trybun.
Tak jak w Paryżu polska delegacja jest dość liczna, co nie znaczy, że ilość przejdzie w jakość. Agnieszka Radwańska (nr 7) korzysta ze swej rankingowej przewagi. Jej hipotetyczna droga do ćwierćfinału wygląda zatem dość łatwo do trzeciej rundy: jest na niej na pewno Melinda Czink, Węgierka bez wielkich osiągnięć, a potem zapewne Alberta Brianti i Sara Errani albo Olga Goworcowa. Czwarty mecz to już może być walka Polki z Na Li lub Swietłaną Kuzniecową.