Trawa jest dla ludzi

Jest bogaty, bywa ekscentryczny. Przeniesiony z XIX wieku w dyskretnie nowoczesne dekoracje. To kwintesencja brytyjskości, na której się świetnie zarabia

Aktualizacja: 07.07.2012 15:09 Publikacja: 07.07.2012 11:00

Krzysztof Rawa z Londynu

Zaczyna się zawsze sześć tygodni przed pierwszym poniedziałkiem sierpnia. W całej 135-letniej historii miał tylko dwa bliskie sobie londyńskie adresy: Worple Road i Church Road. Brytyjczycy wolą mówić krótko: SW19 i świetnie widzą, o co chodzi.

Inne równie sławne kody pocztowe to tylko SW1 – pałac Buckingham, HA9 – stadion Wembley i NW8 – Lord's Cricket Ground, najważniejsze w kraju miejsce do gry w krykieta.

Kto opowiada o Wimbledonie, ten najpierw mówi o trawie. Pozostała na nawierzchni wielkoszlemowych kortów tylko w Londynie, choć kiedyś grano na niej także w Nowym Jorku i Melbourne. Mówi o strzyżeniu na wysokość 8 mm, nierównych odbiciach i groźbie poślizgów, choć kilkuletnie wysiłki brytyjskich naukowców doprowadziły do tego, że od dekady asów serwisowych jest mniej, tak samo jak ataków przy siatce, wolejów i upadków grających.

Pimms i truskawki

Drugi trwały symbol przeszłości to truskawki ze śmietaną. Przekąska wymyślona ponoć przez kardynała Wolseya, doradcę króla Henryka VIII. W Wimbledonie naprawdę podawano ją już w XIX stuleciu, przede wszystkim dlatego, że tuż przed turniejem jest w hrabstwie Kent szczyt zbiorów. Teraz statystycy turnieju podają z dumą: ludzie zjadają przez dwa tygodnie 28 ton z 7000 litrów śmietanki.

Zjadają także tony pizzy, makaronu, dań chińskich, kanapek i klasycznych na Wyspach ryb z frytkami. Popijają hektolitrami piwa, szampana i pimmsa – orzeźwiającego napoju alkoholowego łączącego lemoniadę z XIX-wieczną nalewką ziołową oraz owocami, miętą i ogórkiem. Wnoszenie własnego jedzenia na korty nie jest mile widziane. Picia się nie wniesie.

Wimbledon to wciąż białe stroje uczestników. Tak było od początku, choć oficjalny zapis na ten temat sformułowano w 1963 roku i brzmiał on tak: biel to przeważający kolor całego stroju z wyjątkiem kardiganów, pulowerów i nakryć głowy. Nie ma bieli – jest groźba dyskwalifikacji, chociaż sędziowie, widząc zbyt wiele innego koloru, zwykle po prostu proszą o zmianę garderoby. Bywało, że prośba dotyczyła także damskich majtek, widocznych pod krótką sukienką. Andre Agassi we wczesnym etapie kariery kilka lat bojkotował Wimbledon, cytując przepisy o ubiorze, ale szczęśliwie dla siebie dojrzał do bieli i dziś jest honorowym gościem loży królewskiej.

Trwa wciąż przy SW19 zwyczaj tytułowania grających pań „Mrs" i „Miss" zależnie od stanu cywilnego, choć kiedyś zrobiono wyjątek dla Martiny Navratilovej, przy której nazwisku pojawiło się zgodnie z jej życzeniem „Ms". Panowie nie zasłużyli na tytuł „Mr". Turniej kobiet to w Wimbledonie niezmiennie zawody „ladies", męski – „gentlemen's". Niezmienny jest także królewski patronat nad turniejem zapoczątkowany w 1907 roku.

Z żalem przyjęto w 2003 roku zniesienie prawie stuletniego nakazu obowiązkowego ukłonu grających przed lożą królewską na wejście i wyjście z kortu centralnego. Powód: głowy koronowane bywają tam dość rzadko, teraz to raczej miejsce dla byłych mistrzów rakiety, zasłużonych członków klubu, dyplomatów oraz celebrytów. Nakaz pozostawiono tylko w przypadku wizyty królowej oraz księcia Walii. Królowa Elżbieta II była w Wimbledonie cztery razy, pierwszy w 1957 roku, ostatni w 2010. Książę Walii dwa razy, w 1970 i 2012 roku.

Tak naprawdę wizyta w Wimbledonie to nieustanne obcowanie z barwną historią tenisa. Punkty odniesienia są bardzo różne. Dla jednych inspiracją jest wizyta w znakomitym muzeum, dla innych nocne stanie w kolejce po bilety. Nie ma już możliwości spania w namiotach na ulicy, względy bezpieczeństwa okazały się ważniejsze. Kolejka została ucywilizowana i przeniesiona na teren przylegającego do ulicy pola golfowego.

Jeszcze inni wolą wspominać sławne „You can't be serious!" Johna McEnroe wykrzyczane do sędziego w 1981 roku albo „Trawa jest dla krów" – Ivana Lendla po kolejnej nieudanej próbie zdobycia twierdzy przy Church Road. Są też zwolennicy zaimprowizowanego śpiewu Cliffa Richardsa na korcie centralnym w czasie nasiąkniętego deszczem turnieju w 1996 roku. Niektórzy wolą pamiętać odsłonięte w całości części ciała pań i (częściej) panów, którzy wbiegali na szacowne korty i epatowali grających oraz publiczność swą golizną.

Jest jeszcze pobliska stacja metra Southfields ze swym corocznym wimbledońskim wystrojem, jest droga na korty w wielotysięcznym tłumie (frekwencja w pierwszych dniach sięga 45 tys. osób), są koncerty jazzowe i orkiestr wojskowych, są wizyty w wimbledońskich sklepach z pamiątkami, są spotkania z gwiazdami tenisa na Wyspie Autografów, kolejki po używane piłki, punkt pomiaru prędkości serwisu, strażacy z London Fire Brigade, wojskowi wielu barw i po brytyjsku dowcipni honorowi stewardzi, którzy od 1927 roku pomagają ludziom odnaleźć się w tym królestwie tenisa.

Wimbledon zmienił się znacznie, gdy na ścianie kortu nr 1, naprzeciwko wzgórza Aorangi (z maoryskiego „Chmura na niebie") postawiono wielki ekran z transmisją telewizyjną z kortów. Turniej dostał nową, młodszą publiczność, zyskał jeszcze bardziej. Mecze ogląda się tam, siedząc na rozległych schodach, albo po prostu leżąc na trawie, jeśli pogoda pozwala. Lendl nie miał racji. Trawa jest dla ludzi.

Wiele zmienił także dach. Skończyły się żarty, jakie opowiadał Pat Cash: „Co poprawiłbym w Wimbledonie? Przeniósłbym go na lato". Dach wybudowany został w 2009 roku nad kortem centralnym jako efektowna techniczna innowacja ułatwiająca życie widzom, organizatorom i telewizji. Przez dwa lata zasłaniany rzadko (i to bardziej z powodu słońca niż deszczu), był pretekstem do nazywania tego kortu największym kabrioletem świata.

W obecnym turnieju dzięki dachowi wyraźnie nadużyto oficjalnej zasady, która wciąż mówi, że Wimbledon to „zawody na otwartym stadionie, rozgrywane w świetle dziennym". Dach zaczęto wykorzystywać przez cały dzień i po zmroku. Andrew Jarret, następca sławnego wimbledońskiego sędziego głównego Alana Millsa (23 lata pracy, to głównie on walczył z temperamentem McEnroe i innych), polubił naciskać przycisk dachu i doszło do tego, że kort centralny zamienia się w wilgotną halę na wiele godzin, choć na pozostałych kortach gra idzie w najlepsze w naturalnych warunkach.

Sponsorzy w cieniu

Skutki już widać. Telewizji się podoba, wieczorne spektakle to czas najlepszej oglądalności, liczba widzów wzrosła znacząco. Tenisiści i tenisistki są trochę zdezorientowani, czy to już stały trend, czy tylko chwilowe odstępstwo od normy. Widzowie na trybunach są najbardziej zadowoleni, bo w cenie biletu jest już nie tylko niezwykła akustyka, a także nowe doznania gry przy sztucznym świetle, którego dawniej nie mieli.

Są też głosy troski, mówiące że noce pod dachem to jeszcze jeden przejaw rosnącej komercjalizacji Wimbledonu. Do tej pory mistrzostwa bardzo zręcznie łączyły stare z nowym. Działacze All England Club udanie balansowali między tradycją i współczesnymi potrzebami materialnymi, starając się osiągnąć harmonię. Dziś wydaje się, że nowoczesność bierze górę.

To jednak wciąż ewolucja, nie rewolucja. Rok po roku organizatorzy turnieju podają, co zrobili, by mistrzostwa były wciąż najlepsze, najbardziej atrakcyjne i najbardziej wygodne dla wszystkich zainteresowanych. Po dachu przyszedł czas na nowe korty nr 2, 3 i 4. Transmisje telewizyjne są już prowadzone w wersji trójwymiarowej. Dziś działacze mówią o kolejnym planie rozwoju do 2020 roku.

Pieniądze sponsorów nadal nie oznaczają umieszczania reklam na murach i osłonach kortów. Wimbledon pozostał jak przed laty, enklawą czystej architektury sportowej, a tylko bardzo dociekliwi mogą znaleźć na ścianie kortu nr 1 niedużą tablicę z listą firm, które w ten biznes wkładają grube miliony funtów.

Bo tak na końcu, tradycja tenisa w wydaniu brytyjskim to jest świetny biznes. Tylko raz, w 1985 roku, turniej przyniósł 33 funty straty. Ale od kilku lat zyski rosną – rekord to 35 173 814 z ubiegłego roku.

Kolejnym źródłem bogactwa jest, mówiąc prosto, sprzedaż znaku firmowego turnieju. Program marketingowy powstał w 1979 roku. Miał trzy cele: zwiększenie rozpoznawalności Wimbledonu w świecie, kształtowanie wizerunku (w domyśle ekskluzywności) i zwyczajny wzrost funduszów na rozwój. Wszystkie zostały spełnione.

The All England Lawn Tennis Club ma 19 licencji w siedmiu krajach. Zasadniczo licencjonowanymi produktami są stroje tenisowe i rekreacyjne, rakiety, torby i piłki. Przy okazji klub dołożył jednak kilkanaście produktów luksusowych: ręczniki, galanterię skórzaną, okulary przeciwsłoneczne, kryształy, biżuterię i jeszcze słodycze.

W Chinach jest 27 sklepów franczyzowych z logo Wimbledonu. Charakterystyczna litera W ze skrzyżowanymi rakietami jest zastrzeżona w 42 krajach.

Oficjalny poeta

W czasie turnieju publiczność widzi produkty wimbledońskie w wielu miejscach. Największe magazyny zbudowano oczywiście pod kortem centralnym nr 1 i w muzeum. Mniejsze kioski stoją rozsiane po całym terenie. Sklep internetowy też działa na wysokich obrotach.

Lecz kiedy chodzi się między trawnikami, patrzy na porośnięte bluszczem ściany kortu centralnego i kwietne ogrody, na ludzi zafascynowanym miejscem i grą, to trzeba pamiętać, że Wimbledon ma własnego projektanta mody, własne plakaty, własnego kronikarza, tego samego od 35 lat. I ma własnego oficjalnego poetę, który może nie jest Rudyardem Kiplingiem, ale i tak idealnie pasuje do tego miejsca.

Krzysztof Rawa z Londynu

Zaczyna się zawsze sześć tygodni przed pierwszym poniedziałkiem sierpnia. W całej 135-letniej historii miał tylko dwa bliskie sobie londyńskie adresy: Worple Road i Church Road. Brytyjczycy wolą mówić krótko: SW19 i świetnie widzą, o co chodzi.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Tenis
Porsche nie dla Igi Świątek. Jelena Ostapenko nadal koszmarem Polki
Tenis
Przepełniony kalendarz, brak czasu na życie prywatne, nocne kontrole. Tenis potrzebuje reform
Tenis
WTA w Stuttgarcie. Iga Świątek schodzi na ziemię
Tenis
Billie Jean King Cup. Polki bez awansu
Tenis
Billie Jean Cup w Radomiu. Jak wygrać bez Igi Świątek?