Jest jeszcze pobliska stacja metra Southfields ze swym corocznym wimbledońskim wystrojem, jest droga na korty w wielotysięcznym tłumie (frekwencja w pierwszych dniach sięga 45 tys. osób), są koncerty jazzowe i orkiestr wojskowych, są wizyty w wimbledońskich sklepach z pamiątkami, są spotkania z gwiazdami tenisa na Wyspie Autografów, kolejki po używane piłki, punkt pomiaru prędkości serwisu, strażacy z London Fire Brigade, wojskowi wielu barw i po brytyjsku dowcipni honorowi stewardzi, którzy od 1927 roku pomagają ludziom odnaleźć się w tym królestwie tenisa.
Wimbledon zmienił się znacznie, gdy na ścianie kortu nr 1, naprzeciwko wzgórza Aorangi (z maoryskiego „Chmura na niebie") postawiono wielki ekran z transmisją telewizyjną z kortów. Turniej dostał nową, młodszą publiczność, zyskał jeszcze bardziej. Mecze ogląda się tam, siedząc na rozległych schodach, albo po prostu leżąc na trawie, jeśli pogoda pozwala. Lendl nie miał racji. Trawa jest dla ludzi.
Wiele zmienił także dach. Skończyły się żarty, jakie opowiadał Pat Cash: „Co poprawiłbym w Wimbledonie? Przeniósłbym go na lato". Dach wybudowany został w 2009 roku nad kortem centralnym jako efektowna techniczna innowacja ułatwiająca życie widzom, organizatorom i telewizji. Przez dwa lata zasłaniany rzadko (i to bardziej z powodu słońca niż deszczu), był pretekstem do nazywania tego kortu największym kabrioletem świata.
W obecnym turnieju dzięki dachowi wyraźnie nadużyto oficjalnej zasady, która wciąż mówi, że Wimbledon to „zawody na otwartym stadionie, rozgrywane w świetle dziennym". Dach zaczęto wykorzystywać przez cały dzień i po zmroku. Andrew Jarret, następca sławnego wimbledońskiego sędziego głównego Alana Millsa (23 lata pracy, to głównie on walczył z temperamentem McEnroe i innych), polubił naciskać przycisk dachu i doszło do tego, że kort centralny zamienia się w wilgotną halę na wiele godzin, choć na pozostałych kortach gra idzie w najlepsze w naturalnych warunkach.
Sponsorzy w cieniu
Skutki już widać. Telewizji się podoba, wieczorne spektakle to czas najlepszej oglądalności, liczba widzów wzrosła znacząco. Tenisiści i tenisistki są trochę zdezorientowani, czy to już stały trend, czy tylko chwilowe odstępstwo od normy. Widzowie na trybunach są najbardziej zadowoleni, bo w cenie biletu jest już nie tylko niezwykła akustyka, a także nowe doznania gry przy sztucznym świetle, którego dawniej nie mieli.
Są też głosy troski, mówiące że noce pod dachem to jeszcze jeden przejaw rosnącej komercjalizacji Wimbledonu. Do tej pory mistrzostwa bardzo zręcznie łączyły stare z nowym. Działacze All England Club udanie balansowali między tradycją i współczesnymi potrzebami materialnymi, starając się osiągnąć harmonię. Dziś wydaje się, że nowoczesność bierze górę.