Wimbledon to dobre miejsce do zdobywania sławy. Jeśli panna Cori „Coco" Gauff rzeczywiście stanie się kiedyś Sereną Williams 2.0, to zawsze będzie się wspominać, jak młodziutka dziewczynka z Atlanty, nr 313 na świecie, przeszła eliminacje, a potem, pokonawszy m.in. Venus Williams, doszła do czwartej rundy, by przegrać dopiero z przyszłą mistrzynią Simoną Halep.
W zasadzie tyle wystarczyło, by Coco stała się bohaterką turnieju, eksperci od marketingu (niekoniecznie od tenisa) mówili o milionach dolarów, jakie może wkrótce zarobić i jak wielki może mieć wpływ na przyszłość kobiecego tenisa.
Złe i dobre strony
Były też głosy, które mówiły, że warto zejść na ziemię i nie wsłuchiwać się tylko w media społecznościowe, ale cocomania jednak wybuchła i trwa, choć tenis zawodowy to nie jest miejsce, w którym na nastolatki zawsze czeka radosna przygoda.
Jennifer Caprati została profesjonalną tenisistką tuż przed 14. urodzinami, niecały rok później dotarła do pierwszej dziesiątki na świecie, po czym nie wytrzymała skumulowanej presji rodziny (czytaj ojca Stefano), mediów i sponsorów.
Capriati po raz pierwszy zrezygnowała ze startów w WTA Tour już w wieku 17 lat, potem jej wyczyny zapełniały rubryki kryminalne: przeżyła serię aresztowań za posiadanie narkotyków i sklepowe kradzieże. Wróciła, zdołała wspiąć się raz jeszcze na szczyt, ale po drodze straciła zdrowie i znów odeszła, względnie młodo.