Pierwsze polskie zwycięstwo w Wimbledonie może nie będzie powszechnie opisywane, ale skoro Ula Radwańska w niecałą godzinę pokonała na korcie nr 7 Edinę Gallovits-Hall 6:2, 6:1, to nie ma na co narzekać.
Amerykanka (299. WTA) nie jest znana wielu kibicom tenisa, prawdę powiedziawszy, nie będzie też znana po Wimbledonie. Przyjechała do Londynu po 18 miesiącach przerwy w karierze, skorzystała z zamrożenia dawnego rankingu (109), szczęście dopisało, znalazła się w głównej drabince i można było wyrażać uzasadnione przypuszczenia, że grając z mocno obandażowanym prawym udem, nie do końca myślała o zwycięstwie, raczej o premii za start.
Oddać należy Polce, że przyczyniła się do takiej postawy rywalki – śmiało atakowała, łatwych punktów nie oddawała, w połowie meczu wynik był dla wszystkich oczywisty. Teraz na drodze młodszej z sióstr Radwańskich staje Samantha Stosur. Ten test będzie znacznie trudniejszy.
Słońce świeciło w poniedziałek mocno, angielskie lato w takiej wersji budzi wzruszenia londyńczyków, gazety wspierają się prognozami naukowców i już twierdzą, że będziemy mieli najgorętszy Wimbledon w historii.
Na kortach treningowych ruch jak na taśmie produkcyjnej. Miło patrzeć, jak mistrzowie mijają się z uśmiechem, ale i podpatrują, co tam u innych.