Tenis kobiecy czyli nigdy nie mów nigdy

Obie przegrały po dwa mecze grupowe, ale to Agnieszka Radwańska lub Petra Kvitova zostanie w Singapurze tegoroczną mistrzynią mistrzyń WTA

Aktualizacja: 31.10.2015 13:57 Publikacja: 31.10.2015 13:43

Tenis kobiecy czyli nigdy nie mów nigdy

Foto: AFP

Do zwycięskiego półfinału Polki z Garbine Muguruzą będzie się wracać nie raz, bo to historia bogata we wszystkie odcienie sportowych emocji. Słowa trenera Tomasza Wiktorowskiego podczas jednej z przerw: – Nie ma chwały bez cierpienia! – były jak motto tego spotkania.

Sceny z ponad 2,5-godzinnej gry były niezwykłe, w nich wiele do pamiętania: trzy sety rozpoczęte od polskiej przewagi 4:1 lub 4:0 (podobnie 4-1 było w tie-breaku) i nagłe zwroty wyniku, wymiany liczące ponad 20 odbić i parady przy siatce, seryjne akcje z cyklu „uderzenie meczu, tygodnia, miesiąca, kwartału, roku lub dekady" i napięcie rosnące do końca, wreszcie decydujące piłki i te rzadko widziane mokre oczy Agnieszki po ostatnim uderzeniu.

– Brak mi słów, naprawdę! Nie sądziłam, że jestem w stanie odwrócić losy meczu po pierwszym secie. Myślę, że spotkanie było doskonałe od początku do końca: tyle długich wymian, tyle biegania. Jestem po prostu szczęśliwa, że byłam w stanie zwyciężyć. Po dwóch porażkach na starcie turnieju myślałam, że to już koniec, ale nie mając nic do stracenia wygrałam z Simoną Halep i zwyczajnie kibicowałam Marii Szarapowej i Maria mi pomogła, wykonała dobrą robotę, znalazłam się półfinale. Nie ma dla mnie znaczenia, z kim zagram ostatni mecz, mam po prostu nadzieję, że zagram tak dobrze, jak dziś – mówiła Radwańska po pokonaniu Muguruzy, dyskretnie wycierając wilgotne rzęsy.

Gdy łzy radości i cierpienia Agnieszki nieco obeschły, można było spokojnie podsumować najprzyjemniejsze efekty sobotniego sukcesu: przerwanie bariery niemożności w starciach z Hiszpanką, pierwszy finał Masters polskiego tenisa kobiecego, szansa na największy tytuł w karierze (na razie szczytem są zwycięstwa w turniejach rangi Premier Mandatory – w Pekinie '2011 i Miami '2012), 50. zwycięstwo w sezonie (tylko Serena Williams i Andżelika Kerber pokonały jeszcze tę okrągłą granicę), na końcu ważna, choć przecież nie najważniejsza sprawa – przekroczenie granicy 20 mln dolarów dochodów z premii na kortach.

Czas na wielki finał Finałów WTA 2015, w nim mecz Radwańska – Kvitova. Czeszka pokonała w półfinale Marię Szarapową 6:3, 7:6 (7-3) i to też jest niespodzianka, choć może nie tak wielka, jeśli pamiętać ich boje w największych turniejach, zwłaszcza finał Wimbledonu 2011 i mistrzostwa WTA w zeszłym roku.

Rosjanka straciła sporo pewności siebie po pierwszym secie, w którym Petra bardzo nie przeważała, ale potrafiła wykorzystać wszelkie potknięcia rywalki. W drugim secie Szarapowa ruszyła z siłą syberyjskiej zamieci, lecz stres wciąż robił swoje – Czeszka odwróciła rezultat od stanu 1:5 do 5:5 (nagłe powroty ze stanu 1:5 lub 1:4 staną się chyba wizytówką tegorocznych mistrzostw WTA), tie-break potwierdził, że siła spokoju była po stronie Petry Kvitovej. Przy okazji – Czeszka tak jak Polka, po tym zwycięstwie również przekroczyła ładną granicę 20 mln dol. z premii turniejowych.

W finale zagrają tenisistki, które awansowały z grupy po jednym zwycięstwie. Takiego splotu okoliczności kroniki Masters WTA nie pamiętają. Ostatni przypadek jednej finalistki z dorobkiem 1-2 w grupie zanotowano w 2009 roku, była nią Venus Williams (przegrała spotkanie o tytuł z siostrą Sereną).

Bilans spotkań Radwańska – Kvitova to 2-6, ale, kto nie pamięta, oba zwycięstwa Polka odniosła właśnie w mistrzostwach WTA – w 2012 i 2014 roku, tyle, że wtedy była to faza grupowa. Podobnie jak przed spotkaniem z Muguruzą lepiej jednak przyjąć, że bilanse i statystyki to jedno, a niedziela w Singapore Indoor Stadium drugie.

Jasne, że Polka nie lubi grać z leworęcznymi (Szarapowa miała z nimi bilans 49-13 przed półfinałem – i co z tego?), jasne, że bandaże i plastry na udzie i barku Agnieszki muszą powodować uzasadnioną troskę, jasne, że obie tenisistki znają swe dobre i słabe strony na wylot – w końcu grały nie raz w rozgrywkach ligi czeskiej w barwach TK Prostejov.

Półfinały i mecze grupowe mistrzostw WTA pokazały jednak, że mówienie o niepowtarzalności wydarzeń w meczach kobiecego tenisa na szczycie ma silne uzasadnienie. Nigdy nie mów nigdy – to słowa na finał dla obu pań, choć z polskiego punktu widzenia tytuł dla Agnieszki Radwańskiej byłby znacznie większym aktem sportowego heroizmu niż jeszcze jeden wielki tytuł dwukrotnej mistrzyni Wimbledonu i mistrzyni Finałów WTA w 2011 roku.

Na szali stoi sława, wzruszenie, uwielbienie kibiców ceniących piękno gry (chociaż w tym Agnieszka już jest mistrzynią świata), no i oczywiście wielki kryształ plus nagroda: 2,054 mln dolarów (894 tys. dla pokonanej), wliczając wszystkie wcześniejsze osiągnięcia.

Ostatni mecz zaplanowano w niedzielę o 11.30 czasu polskiego (18.30 w Singapurze), transmisja jak zawsze w TVP Sport i sport.tvp.pl. Trzy godziny wcześniej o swój puchar i znacznie skromniejsze premie (350 tys. dol. na dwie plus zyski z gier grupowych) zagrają deblistki: Marina Hingis z Sanią Mirzą (to już 10. finał tej pary w tym roku) oraz lepsze w meczu: Garbine Muguruza i Carla Suarez Navarro kontra Lucie Hradecka i Andrea Hlavackova.

Singapur. BNP Paribas WTA Finals powered by SCglobal (7 mln. dol.). 1/2 finału: A. Radwańska (Polska, 5) – G. Muguruza (Hiszpania, 3) 6:7 (5-7), 6:3, 7:5; P. Kvitova (Czechy, 4) – M. Szarapowa (Rosja, 2) 6:3, 7:6 (7-3).
1/2 finału debla: M. Hingis, S. Mirza (Szwajcaria, Indie, 1) – H. C. Chan, Y. J. Chan (Tajwan, 3) 6:4, 6:2.

Do zwycięskiego półfinału Polki z Garbine Muguruzą będzie się wracać nie raz, bo to historia bogata we wszystkie odcienie sportowych emocji. Słowa trenera Tomasza Wiktorowskiego podczas jednej z przerw: – Nie ma chwały bez cierpienia! – były jak motto tego spotkania.

Sceny z ponad 2,5-godzinnej gry były niezwykłe, w nich wiele do pamiętania: trzy sety rozpoczęte od polskiej przewagi 4:1 lub 4:0 (podobnie 4-1 było w tie-breaku) i nagłe zwroty wyniku, wymiany liczące ponad 20 odbić i parady przy siatce, seryjne akcje z cyklu „uderzenie meczu, tygodnia, miesiąca, kwartału, roku lub dekady" i napięcie rosnące do końca, wreszcie decydujące piłki i te rzadko widziane mokre oczy Agnieszki po ostatnim uderzeniu.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Tenis
Niespodziewana porażka Aryny Sabalenki. Co to oznacza dla Igi Świątek?
Tenis
Jak grom z jasnego nieba. Iga Świątek zwalnia trenera i rezygnuje z Wuhan
Tenis
Iga Świątek kończy współpracę z trenerem Tomaszem Wiktorowskim
Tenis
Carlos Alcaraz znów pokonał Jannika Sinnera. Hiszpan wygrywa China Open
Tenis
Aryna Sabalenka coraz bliżej Igi Świątek. Magda Linette poza turniejem