Do zwycięskiego półfinału Polki z Garbine Muguruzą będzie się wracać nie raz, bo to historia bogata we wszystkie odcienie sportowych emocji. Słowa trenera Tomasza Wiktorowskiego podczas jednej z przerw: – Nie ma chwały bez cierpienia! – były jak motto tego spotkania.
Sceny z ponad 2,5-godzinnej gry były niezwykłe, w nich wiele do pamiętania: trzy sety rozpoczęte od polskiej przewagi 4:1 lub 4:0 (podobnie 4-1 było w tie-breaku) i nagłe zwroty wyniku, wymiany liczące ponad 20 odbić i parady przy siatce, seryjne akcje z cyklu „uderzenie meczu, tygodnia, miesiąca, kwartału, roku lub dekady" i napięcie rosnące do końca, wreszcie decydujące piłki i te rzadko widziane mokre oczy Agnieszki po ostatnim uderzeniu.
– Brak mi słów, naprawdę! Nie sądziłam, że jestem w stanie odwrócić losy meczu po pierwszym secie. Myślę, że spotkanie było doskonałe od początku do końca: tyle długich wymian, tyle biegania. Jestem po prostu szczęśliwa, że byłam w stanie zwyciężyć. Po dwóch porażkach na starcie turnieju myślałam, że to już koniec, ale nie mając nic do stracenia wygrałam z Simoną Halep i zwyczajnie kibicowałam Marii Szarapowej i Maria mi pomogła, wykonała dobrą robotę, znalazłam się półfinale. Nie ma dla mnie znaczenia, z kim zagram ostatni mecz, mam po prostu nadzieję, że zagram tak dobrze, jak dziś – mówiła Radwańska po pokonaniu Muguruzy, dyskretnie wycierając wilgotne rzęsy.
Gdy łzy radości i cierpienia Agnieszki nieco obeschły, można było spokojnie podsumować najprzyjemniejsze efekty sobotniego sukcesu: przerwanie bariery niemożności w starciach z Hiszpanką, pierwszy finał Masters polskiego tenisa kobiecego, szansa na największy tytuł w karierze (na razie szczytem są zwycięstwa w turniejach rangi Premier Mandatory – w Pekinie '2011 i Miami '2012), 50. zwycięstwo w sezonie (tylko Serena Williams i Andżelika Kerber pokonały jeszcze tę okrągłą granicę), na końcu ważna, choć przecież nie najważniejsza sprawa – przekroczenie granicy 20 mln dolarów dochodów z premii na kortach.
Czas na wielki finał Finałów WTA 2015, w nim mecz Radwańska – Kvitova. Czeszka pokonała w półfinale Marię Szarapową 6:3, 7:6 (7-3) i to też jest niespodzianka, choć może nie tak wielka, jeśli pamiętać ich boje w największych turniejach, zwłaszcza finał Wimbledonu 2011 i mistrzostwa WTA w zeszłym roku.