Hubert Hurkacz rozstał się ze swoim pierwszym Wimbledonem w dobrym towarzystwie: Petry Kvitovej, Dominika Thiema i Davida Goffina.
Wimbledońska przygoda Hurkacza skończyła się szybko – po 109 minutach młody polski tenisista przegrał z Bernardem Tomiciem 4:6, 2:6, 6:7 (2-7).
Z tego spotkania zostanie w pamięci mocne słońce i porywisty wiatr, plażowa londyńska pogoda trwa bowiem w najlepsze. Miłych wrażeń sportowych nie było, gdyż Australijczyk zwyciężył zdecydowanie. Hurkacz nie znalazł pomysłu na jego atak, nie potrafił pozbawić rywala pewności siebie i spokoju.
– Zabrakło mi doświadczenia. Tomić to specjalista od gry na trawie, grał nieprzyjemne, tzw. martwe piłki, czerpał energię z moich uderzeń. Wiele muszę poprawić, by wygrywać w Wielkim Szlemie z takimi jak on. Jestem zły na siebie, mogłem lepiej serwować, lecz to przeciwnik zmusił mnie do dopasowania się do jego gry – ocenił młody Polak.
Z Hurkacza możemy mieć jednak wielkoszlemową pociechę, bo skromności ma w sobie wiele, tak samo jak pokory wobec pracy. W rozmowie z tenisistą z Wrocławia słyszeliśmy Małyszowe echo: – Jak będę solidnie trenować, to wyniki przyjdą same.