Dopingowy wyścig zbrojeń

Robert Śmigielski, lekarz kadry olimpijskiej, o swoich obawach, czy sport bez niedozwolonego wspomagania jest możliwy

Aktualizacja: 07.08.2008 13:37 Publikacja: 07.08.2008 03:29

Robert Śmigielski od dawna pracuje z kadrą pływaków

Robert Śmigielski od dawna pracuje z kadrą pływaków

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Rz: Gdy ktoś z polskiej ekipy jest wzywany na niezapowiedzianą kontrolę antydopingową, jak Mateusz Sawrymowicz, czeka pan spokojnie czy ciśnienie skacze?

Robert Śmigielski: Jeśli jest to zawodnik współpracujący ze mną, nie mam obaw. Niektórzy z nich używają leków teoretycznie niedozwolonych, np. rozkurczowych na oskrzela, ale wszystko jest zgłoszone do komisji medycznej i uzasadnione chorobą. Boję się tylko tego, że zawodnik może kombinować na własną rękę. Tu pewności nie ma nigdy.

Spotkał się pan z wieloma takimi przypadkami?

Do tej pory nie, w pływaniu nie mieliśmy takich problemów. Każdy sportowiec, którym się opiekuję, jest regularnie badany, wiem, jak trenuje, byłbym w stanie wychwycić niepokojące wyniki. Ale zawsze będą sportowcy, których skusi, by dodać coś od siebie.

Organizatorzy igrzysk zapewniają, że antydopingowe sito ma być w Pekinie gęste jak nigdy. Specjaliści od dopingu muszą się dobrze bawić, czytając takie zapowiedzi.

Tak już świat dopingu wygląda, że im szybciej kontrolerzy gonią, tym szybciej oszuści uciekają. Z tego, co słyszę, wynika, że pekińskie igrzyska mają być pokazem antydopingowej siły, nowych metod wykrywania. To już zresztą widać, zawieszenie grupy rosyjskich lekkoatletek jest najlepszym przykładem.

Niektórzy mówią, że to rosyjska wersja afery BALCO...

Jestem trochę zdziwiony, że ujawniono ją akurat teraz, skoro sprawa toczyła się od roku. Rosyjskie Ministerstwo Sportu twierdzi, że zdecydowała polityka.

Ale samego dopingu ministerstwo nie neguje?

Nie, tylko intencje władz antydopingowych. Ujawniły aferę tuż przed igrzyskami, nie dając Rosjanom szansy, by przygotowali do startu innych zawodników. Rosja straciła w jednej chwili kilka kandydatek do medali. Rozmawiałem o tym z przyjaciółmi z różnych komisji medycznych: rosyjskiej, czeskiej, niemieckiej. Ich zdaniem może być tak, że po wielkiej nagonce na Chiny, oskarżeniach o nagminne dopingowanie chińskich sportowców, teraz gospodarze igrzysk będą chcieli udowodnić, że to reszta świata jest brudna, oni nie. Te igrzyska mają być np. przełomem w wykrywaniu dopingu genetycznego, ale na czym ten przełom ma polegać, dokładnie nie wiadomo, bo Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) jest bardzo tajemnicza. Słusznie, trzeba sportow- ców trzymać w niepewności.

Doping genetyczny będzie największą plagą sportu w następnych latach?

Dopingowe metody są dziś tak wyrafinowane, że niedługo będziemy z rozrzewnieniem wspominali czasy sterydów, erę testosteronu. Są już laboratoria, w których można genetycznie – przepraszam za słowo – wyhodować mięśnie o odpowiedniej strukturze. Inna jest potrzebna sprinterom, inna w sportach wytrzymałościowych. Taki doping jest dzisiaj niewykrywalny.

Niewykrywalny czy nie do udowodnienia? Często jest przecież tak, że analitycy WADA widzą w próbce podejrzane wyniki, ale nie są w stanie dowieść, że ich przyczyną były zabronione środki.

Akurat ten doping, o którym mówiłem, jest niewykrywalny. Trzeba by zrobić biopsję mięśnia, a do tego WADA nie ma prawa. Są tylko testy moczu i krwi. Te ostatnie budzą zresztą duże kontrowersje. Pobiera się przecież materiał genetyczny. Skoro w sprawie Lance’a Armstronga ktoś potrafił dotrzeć do jego próbek moczu trzymanych od kilku lat w laboratorium, to czy próbki krwi są bezpieczne? Tam są geny najlepszych sportowców świata, trzeba ich pilnować jak skarbu. Inżynieria tkankowa jest dziś tak rozwinięta, że stworzenie z takiej bazy genów supersportowca przestaje być science fiction. Jest na świecie wiele laboratoriów, do których nie mamy dostępu. Nie wiadomo, co się tam już udało stworzyć.

Skoro są takie laboratoria, to pewnie mają już klientów – sportowców. Nie wierzy pan chyba, że obie strony oparłyby się pokusie?

Pokusa się nie zmniejsza. Wiemy, że w laboratoriach można wyhodować myszy, które mają przerośnięte mięśnie czworogłowe czy znacznie lepiej rozwinięte mięśnie zginacze. Więc niewiele dzieli nas od tego, by to przeskoczyło ze zwierząt na ludzi. I wcale nie ma pewności, że już nie przeskoczyło.

Mimo tych zagrożeń jest pan optymistą?

Staram się nim być i wierzę, że sport może być uczciwy. Niemcy od dwóch lat robią czystkę antydopingową. Powiedzieli sobie: nawet jeśli mamy nie zdobyć żadnego medalu, miejmy chociaż satysfakcję, że jesteśmy czyści. Jak spadniemy na dno, będzie się przynajmniej od czego odbić. Szkoda, że tak nie jest wszędzie, ale zbyt wiele widziałem, by tego nie rozumieć. W wielu krajach, zwłaszcza niedemokratycznych, medal oznacza dobrobyt do końca życia.

Jeszcze nie tak dawno odzywały się głosy, by doping zalegalizować. To już przeszłość?

Raczej tak. Z pewnością wygraliby na tym bogatsi, a nierówność szans tylko by się pogłębiła. Kraje rozwinięte rozpoczęłyby produkcję superludzi. Dziś myślenie idzie raczej w kierunku, jak ten wyścig zbrojeń okiełznać.

Czyli są tacy, którzy jeszcze mają nadzieję, że to możliwe?

Sport jest zbyt piękny, więc chyba się obroni, choć nie wiem, jakim sposobem.

A gdy przyjeżdża do Pekinu najlepszy sportowiec demokratycznych Stanów Zjednoczonych Michael Phelps i mówi, że chce zdobyć osiem złotych medali, to wierzy pan, że to jest możliwe bez wspomagania?

Wierzę, że Phelps jest, jaki jest. Michael Spitz też był niezły.

Gdy zdobywał medale w Monachium w 1972 roku, kontrola antydopingowa była w powijakach, np. sterydy pojawiły się na liście zakazanych środków dopiero cztery lata później.

To jest kolejny problem. Jak traktować ówczesne wyniki? Co wiemy o dopingu w tamtych czasach? Nic nie wiemy. Wtedy medycyna sportowa właściwie jeszcze nie istniała. Dziś za to jest ze sportem tak zrośnięta, że zamiast duetów trener – zawodnik pojawiły się tercety trener – zawodnik – lekarz. Wspomaganie, to dozwolone, jest niezbędne.

A jakie będą te igrzyska, pełne rekordów?

Znam wybitnych specjalistów, którzy twierdzą, że to będzie prawdziwy popis konkurencji wytrzymałościowych. EPO jest przecież w niewielkim stopniu wykrywalne.

WADA nie ma więc szans wygrać w Pekinie walki z oszustami?

W sprawach dopingu pytań jest więcej niż odpowiedzi. Na przykład o hormon wzrostu. WADA mówi sportowcom: będziemy go u was wykrywać. A niektóre świetne laboratoria odpowiadają: przecież tego się nie da zrobić. Czy się da czy nie, przekonamy się podczas igrzysk. Jest ciekawa historia dotycząca EPO. Ricarda Ricco złapano w Tour de France dlatego, że erytropoetyna trzeciej generacji wyprodukowana przez szwajcarską firmę Roche miała specjalny znacznik, umieszczony w porozumieniu z WADA, a w tajemnicy przed sportowcami. Ale to dotyczy tylko EPO tej firmy, a z tego, co słyszałem od kolegów z Niemiec, w środowisku sportowców obowiązuje teraz bojkot Roche. Nie kupuje się od niej leków czy witamin w odwecie za to, że oszukała klientów w sprawie EPO.

Jak to oszukała? Chorym, którzy potrzebują EPO, jest wszystko jedno, czy ich lek jest ze znacznikiem czy nie, a ci, którzy go potrzebują do innych celów, sami są oszustami.

Firma działała w słusznej sprawie, ale bunt sportowców jest w jakimś sensie zrozumiały. Po pierwsze: skoro wstawiają znaczniki, to kto wie, co jeszcze robią w tajemnicy przed nami. Po drugie, oszust zawsze się broni, że to jego oszukali. Mentalność Kalego. A po takim bojkocie inne firmy dwa razy się zastanowią, zanim zaczną współpracować z WADA.

Da się dzisiaj przejechać Tour de France bez EPO?

Nie sądzę.

To może walka z dopingiem w ogóle jest bez sensu?

Nie jestem sportowcem, ale po wejściu do wioski olimpijskiej też poczułem wzruszenie. Zjeżdżają tu ludzie z całego świata, stają na starcie i powinni mieć poczucie, że nie wygrywają ci, którzy mogą sobie pozwolić na najlepsze laboratorium.

Ma pan jakiś pomysł?

Coraz częściej mi się wydaje, że jedynym rozwiązaniem jest sport bez nagród za medale, emerytur olimpijskich, niech wystarczy sława i podziw.

I poziom obniży się tak, że kibice wyłączą telewizory?

Na to pytanie niestety nie mam odpowiedzi.

rozmawiali w Pekinie Janusz Pindera i Paweł Wilkowicz

Rz: Gdy ktoś z polskiej ekipy jest wzywany na niezapowiedzianą kontrolę antydopingową, jak Mateusz Sawrymowicz, czeka pan spokojnie czy ciśnienie skacze?

Robert Śmigielski: Jeśli jest to zawodnik współpracujący ze mną, nie mam obaw. Niektórzy z nich używają leków teoretycznie niedozwolonych, np. rozkurczowych na oskrzela, ale wszystko jest zgłoszone do komisji medycznej i uzasadnione chorobą. Boję się tylko tego, że zawodnik może kombinować na własną rękę. Tu pewności nie ma nigdy.

Pozostało 94% artykułu
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?