20 lat temu przygotowywał się tu do mistrzostw Europy w Atenach i mistrzostw świata w Moskwie. Miał 21 lat i brązowy medal igrzysk olimpijskich w Seulu (1988) na koncie. Gołota doskonale pamięta przegrane walki z Arnoldem van der Lijde (Ateny) i Rosjaninem Jewgienijem Sudakowem (Moskwa). Przyznaje, że dwumetrowy Holender był wtedy minimalnie lepszy, ale Sudakow wygrał szczęśliwie.
– Rozciął mi bardzo mocno wargę i sędzia przerwał równy pojedynek – wspomina.
Wierzy, że w Łodzi z Tomaszem Adamkiem nie przegra, choć lewa ręka nie jest już tak sprawna jak wtedy. – Ale jak trafi prawą, to Adamek może mieć poważne kłopoty – mówi Sam Colonna, trener Gołoty.
Z minuty na minutę coraz silniejsze ciosy niedoszłego mistrza świata wagi ciężkiej wstrząsają Colonną, który co chwila poprawia zsuwający się z głowy czarny kaszkiet. Gołota pokazuje, że w półdystansie może być naprawdę niebezpieczny. Jego lewe sierpowe i haki robią wrażenie. Przypomina zaprawionego w bojach nosorożca, który zdecydował się na starcie z młodszym rywalem chcącym odebrać mu resztki wielkości.
Kiedy Gołota schodzi z ringu w Wiśle, w odległych o godzinę jazdy samochodem Gilowicach Adamek dopiero przygotowuje się do nocnego treningu z Andrzejem Gmitrukiem. Okazały, piętrowy dom, własność byłego już mistrza świata wagi junior ciężkiej, to dowód, że nie wyjechał wraz z rodziną do USA za chlebem. Adamkowi marzą się miliony dolarów, dlatego oddał pas w niższej kategorii i zdecydował się walczyć w ciężkiej z Gołotą.