Już dawno powinni być w domu. Joe Ledley w najbliższą sobotę miał się żenić, Chris Gunter – być świadkiem na ślubie brata w Meksyku. Neilowi Taylorowi przeszedł koło nosa koncert Beyonce. Tylko Gareth Bale przezornie nie zaplanował niczego do końca turnieju, a urlop zarezerwował dopiero po 10 lipca.
– Mój kolega z Realu Toni Kroos żartował, że czekają nas trzy mecze – wspomina Bale. – Kiedy przegrywaliśmy i byliśmy 100. reprezentacją na świecie, ludzie mówili: masz dziewięć tygodni wakacji zamiast dwóch. Dziś przywracamy Walię na piłkarską mapę, wracamy tam, gdzie jest nasze miejsce. Rzeczywiście, to wszystko, co się dzieje, w pewnym sensie nie wydaje się prawdziwe, ale bajki, jakie napisały Grecja i Dania, też wydawały się nieprawdopodobne. Dlaczego nam miałoby się nie udać?
By zrozumieć, jak długą drogę przebyły walijskie Smoki, żeby znaleźć się w półfinale Euro, trzeba się cofnąć co najmniej o pięć lat. Był listopad 2011 roku. Do kadry dotarła szokująca wiadomość. Selekcjoner Gary Speed popełnił samobójstwo. Powiesił się w garażu swojego domu w Chester. Nic nie wskazywało, że miał problemy. Szczęśliwy mąż i ojciec, spełniony piłkarz (w Premier League rozegrał ponad 500 meczów, w kadrze był kapitanem) i trener. Jeszcze dzień wcześniej błyszczał w programie telewizyjnym.
Ciemności w szatni
Chris Coleman, przyjaciel z dzieciństwa, miał wyrzuty sumienia, że zajmuje jego miejsce. – Czułem się winny. Czułem, jakbym wbijał mu nóż w plecy, bo siedziałem w fotelu, w którym to on powinien siedzieć – opowiada. Zanim przyszła propozycja z federacji, bez większych sukcesów pracował w kilku klubach (Fulham, Real Sociedad, Coventry, Larissa). Trenerem został młodo (33 lata). Wypadek samochodowy, w którym doznał skomplikowanego złamania nogi, spowodował, że musiał zapomnieć o grze w piłkę.
Jako selekcjoner chciał kontynuować dzieło poprzednika, nie zmienił nawet ustawienia. Dopiero wysoka porażka z Serbią (1:6) w kwalifikacjach do brazylijskiego mundialu przekonała go do budowania zespołu według własnego pomysłu. Ten katastrofalny wieczór w Nowym Sadzie, spędzony przez zawodników w absolutnych ciemnościach (w szatni zabrakło prądu), uznawany jest za narodziny nowej drużyny.