Reklama

Zmarł człowiek, który uciszył Maracanę

W rocznicę Maracanazo – 16 lipca – zmarł w wieku 88 lat bohater tamtego spotkania - Alcides Ghiggia

Publikacja: 17.07.2015 13:38

Foto: AFP

16 lipca 1950 roku Alcides Ghiggia uciszył wypełnioną 200 tysiącami kibiców Maracanę i przeszedł do historii. 65 lat później – dokładnie w dniu rocznicy oddania strzału, który spowodował traumę całego narodu, który sprawił, że Brazylia nie zdobyła mistrzostwa świata grając u siebie – w wieku 88 lat zmarł w zapomnieniu w miasteczku Las Pierdas.

Mistrzostwa świata w 1950 roku miały być potwierdzeniem mocarstwowych ambicji Brazylii. Specjalnie na ten turniej w Rio de Janeiro wybudowano największy i wówczas najnowocześniejszy stadion świata – Maracanę. Było to przed epoką obowiązkowych numerowanych krzesełek i drożnych wyjść ewakuacyjnych. Było to także przed epoką telewizji, więc w dniu meczu, który miał dać Brazylii pierwsze mistrzostwo świata, na Maracanie zgromadziło się 200 tysięcy widzów.

To nie był finał w dosłownym znaczeniu. W mistrzostwach świata 1950 regulamin mówił, że zwycięzcy czterech grup utworzą grupę finałową, gdzie triumfator zostanie wyłoniony systemem ligowym. Wyniki jednak tak się ułożyły, że o losach tytułu decydował mecz Brazylii z Urugwajem. Gospodarzom wystarczał remis. Jeszcze przed meczem burmistrz Rio de Janeiro wygłosił przemowę, w której nazwał swoich rodaków mistrzami świata. Wszyscy byli pewni, że zwycięstwo nad Urugwajem jest tylko formalnością.

I to Brazylijczycy wyszli na prowadzenie – w 47. minucie po strzale Friacy. Najpierw w 66. minucie wyrównał jednak Juan Alberto Schaiffino – ten wynik wciąż dawał tytuł Brazylii – a 11 minut przed końcem nastąpił koniec świata. W pole karne wpadł Ghiggia i gdy wszyscy łącznie z bramkarzem Barbosą spodziewali się strzału w długi róg, on uderzył tuż przy pierwszym słupku.

Na Maracanie zapanowała grobowa cisza. Po latach Ghiggia powiedział, że tylko trzy osoby w historii potrafiły uciszyć ten stadion: on, Frank Sinatra i papież Jan Paweł II. Cisza była jednak tylko zwiastunem tego, co się miało wydarzyć. Pewni siebie Brazylijczycy nie mogli otrząsnąć się z traumy – do dziś jest to najsłynniejszy mecz w historii brazylijskiej piłki. A mówimy o pięciokrotnych mistrzach świata. Jeden z publicystów nazwał nawet bramkę Ghiggi „brazylijską Hiroszimą".

Reklama
Reklama

Wyklęty został bramkarz Barbosa, którego obwiniano o stratę gola. Był wytykany palcami przez lata. W książce Alexa Bellosa – „Futebol – brazylijski styl życia" można przeczytać, jak mówi o najgorszym dniu w swoim życiu, gdy 20 lat po Maracanazo (tak do historii przeszedł mecz z Urugwajem) wszedł do sklepu, a jedna z kobiet wskazała na niego i powiedziała do swojego dziecka: „Patrz, to przez niego płakała cała Brazylia".

Czas nie zaleczył ran, nie pomogły też siły nadprzyrodzone – przy okazji remontu Maracany, Barbosa wykradł słupki z tej felernej bramki i spalił je. Czarów próbowali też inni – to po tamtym finale stwierdzono, że Brazylia nigdy nie zagra już w białych koszulkach. Ogłoszono konkurs na nowe stroje i wygrał projekt, który dziś każdy doskonale zna: kanarkowe koszulki, zielone spodenki.

Ghiggia – chociaż jego wizerunek pojawił się na znaczkach pocztowych, a tablica z jego nazwiskiem ustawiona jest przed stadionem w Montevideo – także jednak umarł w zapomnieniu. Bellos opisuje swoja wizytę u mistrza świata w książce w ten sposób:

„Otwiera mi kobieta, kieruje mnie alejką idącą z boku domu. Na jej końcu napotykam schody prowadzące na płaski dach budynku stojącego z tyłu. Na dachu jest mała, murowana chatka. Nawet jak na skromne standardy Las Piedras wyjątkowo biedna. Pukam, ale nie słychać żadnej odpowiedzi. Sąsiad radzi, żebym sprawdził na miejscowym targu, gdzie Beatriz, dziewczyna byłego piłkarza, prowadzi stragan.

Od razu rozpoznaję Ghiggię. Człowiek, który strzelił najsłynniejszą bramkę w historii brazylijskiego futbolu, stoi za stołem zastawionym koszulkami i trampkami, ciepło opatulony sportową bluzą. Jego ciemne, gęste włosy są zaczesane do tyłu. Ma też krótko przystrzyżone wąsy, dokładnie takie jak w 1950 roku. Duży, zakrzywiony nos, przez który w dzieciństwie był przezywany, spłaszczył się z wiekiem (...)

(...) Jednak wie, że w przeciwieństwie do Urugwaju Brazylia nigdy o nim nie zapomniała. W 2000 roku został zaproszony do Rio. Podczas odprawy na lotnisku podał swój paszport. – Dziewczyna miała 23, może 24 lata. Wzięła mój paszport i zaczęła się w niego gapić.

Reklama
Reklama

– Zapytałem, „czy jest jakiś problem?"

– Odpowiedziała: „Czy pan, to ten Ghiggia?"

– „To ja" odpowiedziałem zdziwiony. Dziewczyna była przecież bardzo młoda. – „Ale 1950 był tak dawno temu", powiedziałem. Przyłożyła rękę do serca i odparła: „W Brazylii każdego dnia czujemy to w naszych sercach".

Ghiggia wzruszył ramionami. – Wiesz, czasem mam wrażenie, że jestem duchem Brazylii. Jestem wiecznie żywy w ich wspomnieniach."

Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Sport
Warszawa biegnie po rekord. W niedzielę odbędzie się 47. Nationale Nederlanden Maraton Warszawski
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Sport
Znajdą się pieniądze na modernizację Polonii? Los inwestycji w rękach radnych
Materiał Promocyjny
Nowa era budownictwa: roboty w służbie ludzi i środowiska
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama