Reklama

Czwarte miejsce Kamila Stocha. Niech czas uleczy rany mistrza

Marius Lindvik ze złotym medalem. Kamil Stoch z rozdartym sercem – był czwarty. W poniedziałek konkurs drużynowy.

Publikacja: 13.02.2022 21:00

Kamil Stoch po konkursie mówił o wiadrze wylanych łez i sercu rozerwanym na strzępy

Kamil Stoch po konkursie mówił o wiadrze wylanych łez i sercu rozerwanym na strzępy

Foto: PAP / Grzegorz Momot

Będzie po konkursie indywidualnym na dużej skoczni kilka mocnych wspomnień – z jednej strony walka o złoto Lindvika z Ryoyu Kobayashim na poziomie przekraczającym możliwości pozostałych rywali, z drugiej udany atak po brąz lidera PŚ Niemca Karla Geigera w kombinezonie, którego szerokie fałdy zbulwersowały niemało osób.

Polscy kibice zapamiętają przede wszystkim łzy Kamila Stocha i poruszające słowa o rozdartym sercu. Piąty medal olimpijski wybitnego polskiego skoczka był rzeczywiście blisko, w późniejszych emocjach mistrza z Soczi i Pjongczangu było tyle autentycznego sportowego bólu, że trudno o brak empatii: – Chciałem tak bardzo, poświęciłem tak wiele dla osiągnięcia celu, ale nie mogłem dać z siebie więcej – mówił Stoch.

Marius majsterkowicz

Lindvik zdobył w debiucie olimpijskim złoto dzięki wyjątkowej mobilizacji w decydującym skoku (miał trochę ponad 2 punkty straty do Japończyka po pierwszej serii). Wyszło wspaniale, nowy mistrz ma tylko 23 lata, ale zwycięzcę największych konkursów widziano w nim od dawna, właściwie od chwili, gdy został mistrzem świata juniorów w 2018 roku.

W Pucharze Świata potwierdzał talent (sześć zwycięstw, dwa w Zakopanem), w Turnieju Czterech Skoczni także – już w edycji 2019/2020 był drugi za Dawidem Kubackim, powtórzył ten sukces tej zimy. W Zhangjiakou najpierw zostawał mistrzem treningów i kwalifikacji, ale w końcu zrobił swoje także w rywalizacji medalowej.

Czytaj więcej

Komentarze po medalu Kubackiego. "Udowodnił, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych"
Reklama
Reklama

Wedle norweskich mediów najbardziej niezwykła jest zwykłość Mariusa – nie słychać o jego pozasportowych ekstrawagancjach (największą wydaje się zamiłowanie do zabawy w DJ-a). To normalny rodzinny chłopak z Oslo, taki, który po treningu lubi zimą pojeździć na desce snowboardowej, latem pograć w golfa, siąść na motocykl albo popływać motorówką. O każdej porze roku – pomajsterkować w domu. W maszynę do skakania zmienia się tylko na progu skoczni.

Norwegia miała do soboty dziewięciu mistrzów olimpijskich w skokach. Pierwszym w Chamonix (1924) na skoczni K-50 był Jacob-Tullin Thams, ostatnim w Turynie/Pragelato (2006) Lars Bystoel na skoczni normalnej K-90. Lepiej jednak brzmi, że Norwegia czekała na sukces indywidualny na skoczni dużej aż 58 lat, czyli od złota Toralfa Engana w Innsbrucku w 1964 roku, choć, prawdę mówiąc, wtedy ta duża skocznia na wzgórzu Bergisel miała skromny punkt konstrukcyjny K-81.

Polska broni brązu

Skoczkom pozostał już tylko poniedziałkowy konkurs drużynowy. W niedzielę chętni mogli potrenować, lecz zjawiło się ich zaledwie 30. Przyczyna była oczywista: liczni bohaterowie konkursu indywidualnego, zwłaszcza medaliści, chcieli odpocząć. Okazji do poznania obiektu mieli już wystarczająco dużo.

Do przyjazdu na skocznię zniechęcała też pogoda – w Zhangjiakou zaczął padać śnieg, zrobiło się wietrznie i mglisto. Kilka słabszych ekip, które nie miały czterech reprezentantów w Chinach, po prostu zakończyło starty.

W tej sytuacji z bardziej znanych skoczków serie treningowe zaliczyli tylko Niemcy Stephan Leyhe i Pius Paschke (nie można wykluczyć, że decydowała się obsada czwartego miejsca w drużynie, 2:1 wygrał Leyhe), trzej Norwegowie (Halvor Egner Granerud, Robert Johansson i Robin Pedersen), trzej Japończycy (bez braci Kobayashi), rezerwowy Austriak Daniel Tschofening i dwóch Słoweńców, Anze Lanisek oraz Cene Prevc, który wygrał dwie z trzech serii.

Czytaj więcej

Łyżwiarstwo szybkie w Pekinie: Apetyt mieliśmy większy
Reklama
Reklama

Trener Polaków Michal Doleżal oszczędzał siły Kamila Stocha, Piotra Żyły i Pawła Wąska, skierowanie na skocznię dostali jedynie Dawid Kubacki i Stefan Hula. Obaj skoczyli po dwa razy. Kubacki chciał potrenować i mógł być zadowolony ze stabilizacji skoków oraz wprowadzenia poprawek w technice odbicia. Takie pokrzepiające słowa przekazał polskim dziennikarzom. Hula w obu seriach nie przekroczył 120 m, nie wyglądał na kogoś, kto walczy o miejsce w drużynie.

Po niedzielnych treningach trener Doleżal podał skład polskiej czwórki na ostatni konkurs. Bez zaskoczenia, są w nim (w kolejności na belce startowej): Żyła, Wąsek, Kubacki i Stoch. Do rywalizacji zgłosiło się 11 ekip, Polacy dostali numer 6, w połowie stawki. Przed nimi skakać będą Chińczycy, Amerykanie, Czesi, Rosjanie i Szwajcarzy, po nich Japończycy, Słoweńcy, Norwegowie, Austriacy i Niemcy – jak nakazuje kolejność Pucharu Narodów.

Cztery lata temu w Pjongczangu Polacy zdobyli brązowy medal – jedyny medal igrzysk w tej specjalności (konkursy drużynowe rozgrywane są od 1988 roku, czyli zawodów w Calgary), za Norwegami i Niemcami. Wtedy połowa polskiej drużyny była inna: obok Stocha i Kubackiego startowali Hula i Maciej Kot.

Nadzieje, że w Chinach znów sięgną tak wysoko, nie są przesadne, ale są. Trochę z powodu dumnej przeszłości, trochę dlatego, że skoki narciarskie pozostają jedną z najbardziej loteryjnych dyscyplin sportowej zimy. Przeciw Polakom działa jednak wspomnienie nieudanego sezonu, także statystyki zbierane już podczas igrzysk, po startach w Zhangjiakou. Zsumowanie czterech najlepszych not skoczków każdego kraju z konkursu indywidualnego dało kolejność: 1. Słowenia, 2. Niemcy, 3. Austria, 4. Norwegia, 5. Japonia, 6. Polska i zapewne to jest rozsądny punkt wyjścia do rozważań o drugim polskim medalu.

Nie jest też pewne, jak szybko lider reprezentacji Kamil Stoch podniesie się po bardzo emocjonalnych przeżyciach w konkursach indywidualnych. W sobotę padły do dziennikarzy słowa o „wiadrze wylanych łez", ogromnym żalu i „sercu rozerwanym na strzępy", także o kolejnej niewykorzystanej szansie i niemożności pokonania wszystkich przeszkód wyrastających przed skoczkiem tej zimy, ale być może czas uleczy rany.

Na granicy przepisów

Dawid Kubacki pytany w niedzielę o samopoczucie kolegi mówił do reportera Eurosportu: – Dzisiaj jest zdecydowanie lepiej. Zawsze tak jest, że na drugi dzień człowiek się z tymi myślami oswoi. Najgorszy jest pierwszy wieczór, zresztą sam Kamil mówił, że raczej nie pospał tej nocy. Od rana humor wraca, to nie jest pierwsza taka sytuacja ani w jego życiu, ani w moim. Czasami po prostu ten czas musi minąć.

Reklama
Reklama

Ostatni olimpijski konkurs zacznie się w południe czasu polskiego (seria próbna godzinę wcześniej). Jeśli ma się podobać kibicom, to nie powinien być zakłócony przez dyskwalifikacje sprzętowe, nie powinien też zostawiać wrażenia, że nawet bez dyskwalifikacji jest rywalizacją, w której wygrywają sprytniejsi lub mający większe wpływy w narciarskiej centrali.

Konkurs indywidualny na dużej skoczni, choć przyniósł wiele pozytywnych wrażeń sportowych, ponownie przypomniał, że wyścig technologiczny w skokach to nie zawsze czysta gra. Tym razem tematem kontrowersji był na oko zbyt luźny kombinezon Karla Geigera, zaakceptowany jednak przez nowego kontrolera FIS Mikę Jukkarę.

Czytaj więcej

Defekt w moskiewskiej fabryce mistrzyń. Sprawa Kamili Walijewej

W czasach potęgi mediów społecznościowych niewiele można ukryć przed światem, luźne fałdy stroju Niemca były widoczne z wielu ujęć, lecz twierdzić, że Geiger w ten sposób zabrał brąz Stochowi, byłoby uproszczeniem. Na granicy przepisów działają wszystkie liczące się reprezentacje, trener Michal Doleżal miał bardzo wysokie oceny u trenera Stefana Horngachera także dlatego, że świetnie zna tajniki twórczego kroju i szycia kombinezonów.

Głównym problemem wydaje się to, że Mika Jukkara na razie słabo reaguje na wszelkie protesty (także polskie), że nie umie zapanować nad tym żywiołem, że wyścig technologiczny, przyspieszający zwykle przed igrzyskami, wyprzedził regulacje FIS i pozostawia wiele działań w szarej strefie. Po próbie zrobienia porządku u pań w konkursie mieszanym federacja międzynarodowa zobaczyła jak wielki jest opór największych przed solidnością kontroli. Konkurs drużynowy mężczyzn będzie kolejnym sprawdzianem, czy FIS potrafi coś w tej kwestii zmienić. Jeśli nie zmieni, to wiadra łez wyleją się jeszcze nieraz.

Reklama
Reklama

>Konkurs na dużej skoczni

1. M. Lindvik (Norwegia) 296,1 pkt (140,5 i 140 m); 2. R. Kobayashi (Japonia) 292,8 (142 i 138); 3. K. Geiger (Niemcy) 281,3 (138 i 138);

4. K. Stoch (Polska) 277,2 (137,5

i 133,5); 5. M. Eisenbichler (Niemcy) 275,7 (137,5 i 139,5); 6. T. Zajc (Słowenia) 273,2 (138,5 i 130,5);

7. M. Fettner (Austria) 272,7 (138,5

i 134); 8. H. E. Granerud (Norwegia) 271,4 (135 i 135,5); 18. P. Żyła 255,5 (134 i 131); 21. P. Wąsek 254,3 (129

Reklama
Reklama
Skoki narciarskie
Święto skoków w Wiśle: śnieg będzie, Lady Pank nie
Skoki narciarskie
Rusza Puchar Świata w skokach narciarskich. Okazji do wygrywania będzie sporo
Skoki narciarskie
Wrześniowy Puchar Świata czy skoki bez not. Jak ożywić Letnią Grand Prix?
Skoki narciarskie
Adam Małysz dla „Rzeczpospolitej”. „Norwegowie powinni przeprosić”
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Skoki narciarskie
Polscy skoczkowie rozliczają trenera Thomasa Thurnbichlera
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama