Mistrz Anglii poniósł w niedzielę szóstą z rzędu porażkę na własnym boisku. W czasach Premier League Liverpoolowi jeszcze się to nie zdarzyło. Anfield, które do niedawna było trudną do zdobycia twierdzą, bez dopingu publiczności traci moc. W ostatnich tygodniach wygrały tam Burnley, Brighton i Fulham, czyli zespoły broniące się przed spadkiem.
– Mówiłem już 5 tysięcy razy, że futbol nie byłby grą, którą kochamy, gdyby nie można go było oglądać na stadionie. Brakuje nam kibiców i nie mogę się doczekać dnia, w którym wrócą na trybuny, ale to nie jest wymówka dla słabszych wyników – zaznacza Klopp.
Liverpool nie ma już szans na obronę tytułu, do prowadzącego w tabeli Manchesteru City traci 22 punkty i walczy tylko o to, by w przyszłym sezonie zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Drogi są dwie: miejsce w czwórce Premier League albo triumf w europejskich rozgrywkach. – Dlaczego mielibyśmy tego nie zrobić? – pyta niemiecki szkoleniowiec mistrzów Anglii.
Złośliwi mogliby zażartować, że dla Liverpoolu to lepiej, iż rewanż z RB Lipsk nie odbędzie się na Anfield, lecz w Budapeszcie. Ze względu na koronawirusowe ograniczenia w podróżowaniu na Puskas Arenie zorganizowano już pierwszy mecz. Liverpool wygrał 2:0 – to solidna zaliczka, bo teraz wystąpi w roli gospodarza. Klopp liczy, że jego drużyna, choć wciąż trapiona kontuzjami, w pucharach znów pokaże lepszą twarz.
Gdyby Liverpoolowi powinęła się noga, to angielskie media mają już swojego faworyta na nowego trenera. Jest nim legenda klubu Steven Gerrard. Były kapitan reprezentacji Anglii zabrał się z rozmachem do odbudowy potęgi Rangersów i właśnie odebrał Celticowi mistrzostwo Szkocji. To pierwszy tytuł zespołu z Glasgow od dekady.