Pan uważa, że Ekstraklasie na tym nie zależy? Zgodnie z umową mieliśmy się zobowiązać do zmniejszenia liczby wybryków chuligańskich o dziesięć procent na sezon. Aby wywiązać się z takiego zobowiązania, musielibyśmy mieć odpowiednie narzędzia. Takie jak: dobrą, zapewniającą skuteczne egzekwowanie prawa ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych, nowoczesną infrastrukturę stadionową, systemy informatyczne pozwalające na pełną identyfikację kibiców itp. To wszystko będzie, ale za dwa, trzy lata. Sytuacja klubów jest tym trudniejsza, że wiele stadionów jest właśnie w stadium modernizacji lub buduje się nowe obiekty. Dopiero od roku 2012 będzie można mówić o normalności i dopiero wtedy mielibyśmy realne szanse na utworzenie, na przykład, sektorów rodzinnych, czy moglibyśmy myśleć o zwiększeniu liczby widzów na stadionach. Zresztą akurat pod tym względem mamy się czym chwalić. W ostatnim sezonie frekwencja na meczach ekstraklasy wzrosła o 19 procent. Inny zapis mówił o podniesieniu poziomu sportowego ekstraklasy, mierzonego dziesięcioprocentowym wzrostem liczby punktów zdobywanych przez kluby w europejskich pucharach. Takie wymagania często nie są bezpośrednio zależne od klubu.
Z tego, co pan mówi, wynika, że znaleźliśmy się w sytuacji patowej. Bo od kogo sponsor ma wymagać, jeśli nie od Ekstraklasy?
To nie jest sytuacja patowa. Każdy, kto zna realia polskiej piłki, powinien stawiać warunki, które są w konkretnym czasie możliwe do spełnienia. Orange się zachował, jakby tego nie rozumiał. Żądał rzeczy niemożliwych.
To zrozumiałe, że jeśli sponsor daje pieniądze, to coś za nie chce. I jeśli postanowił dać 45 milionów zamiast 30, czyli o połowę więcej, to chciałby też coś więcej.
Jak to o połowę więcej? Do tej pory mieliśmy 32,5 mln, ale dodatkowo były cztery miliony na nagrody dla czołowych klubów.
Licząc w ten sposób, to w sumie Orange wydał około 60 mln....