Obie drużyny we wczorajszym meczu stworzyły mnóstwo sytuacji pod bramką rywala. Nie znaczy to jednak, że zobaczyliśmy porywający futbol. Było raczej radośnie, bez większego przykładania wagi do obrony.
Ani Beitar, ani Wisła nie grały jeszcze w tym sezonie o punkty. Mistrzowie Polski mieli szansę, jednak zabrał im ją bałagan organizacyjny i odwołanie pierwszej kolejki ekstraklasy. Mistrzowie Izraela – jak zapewniali – do każdego sparingu podchodzili jak do finału Ligi Mistrzów i aż bali się o to, że zapeszą i nie wejdą nawet do fazy grupowej. Po pierwszym meczu są bliżej trzeciej rundy kwalifikacyjnej, jednak w rewanżu drużyna Macieja Skorży nie stoi na straconej pozycji.
Do 60. minuty to właśnie Wisła była lepsza, przeważała na boisku i już w pierwszej połowie objęła prowadzenie po golu Pawła Brożka. Napastnik, który nie pojechał na mistrzostwa Europy, zagrał agresywnie, szybko i z taką ochotą, jakby chciał pokazać Leo Beenhakkerowi, że zasługuje na kolejną szansę w reprezentacji. Jego gol był jednak trochę dziwny, bo sędzia liniowy nie dostrzegł, że piłka po uderzeniu głową przekroczyła linię bramkową o pół metra i gdyby nie spostrzegawczość głównego arbitra Paolo Tagliavento, bramka nie zostałaby uznana.
Włoch spostrzegawczy był także w drugiej połowie, kiedy słusznie nie odgwizdał rzutu karnego po tym, jak Radosław Sobolewski zamiast wykorzystać pewną sytuację, postanowił się przewrócić.
Kontra przyniosła gola wyrównującego i zapoczątkowała trudną do wyjaśnienia słabość Wisły, która skończyła się kolejnym golem Avirama Baruchyana i głupotą Marka Zieńczuka. Na trzy minuty przed końcem meczu najlepszy piłkarz poprzedniego sezonu polskiej ligi na oczach sędziego ostentacyjnie pociągnął rywala za koszulkę i zobaczył drugą żółtą kartkę.