Lechia jest drużyną lepszą niż w poprzednim sezonie, na co wpływ ma przyjście z Cracovii Pawła Nowaka, który z byłym legionistą Łukaszem Surmą nieźle sobie radzi w środku pola. Tyle że Legia ma w tej strefie Macieja Iwańskiego, Piotra Gizę i Ariela Borysiuka. Tłok tu był spory, ponieważ obydwaj trenerzy wystawili po jednym napastniku. W Legii po raz pierwszy po kontuzji wystąpił Takesure Chinyama.
Piłkarz z Zimbabwe grał jak zwykle. On musi mieć pięć sytuacji, żeby wykorzystać jedną. Miał już w 6. minucie, ale nie trafił w bramkę.
W 22. minucie efektownym dryblingiem na lewym skrzydle przy linii końcowej popisał się Iwański. Minął dwóch rywali, podał piłkę wzdłuż bramki, a w takich sytuacjach Chinyama jest bezbłędny. Wbiegł między dwóch obrońców, wystawił nogę i Legia prowadziła 1:0.
Gospodarze mieli przewagę przez całe 90 minut. Kiedy 10 minut po przerwie Miroslav Radović zdobył drugiego gola, kibice mogli być spokojni.
Największym bohaterem wieczoru nie był żaden zdobywca bramki, tylko Lucjan Brychczy. Genialny w latach 50. i 60. piłkarz Legii obchodzi 55-lecie pracy na Łazienkowskiej i z tej okazji fetowano go przed meczem na czerwonym dywanie. Przyjechał tu do wojska w roku 1954 i został. Przez pół wieku jako trener Legii wychował dziesiątki zawodników. Od Kazimierza Deyny po dzisiejszych. Brychczy ma 75 lat ale wciąż ustawia piłkę na linii, 16 metrów i trafia w ten punkt bramki, który sobie upatrzył. Lucjan Brychczy – Ślązak, który stał się legendą Warszawy.