Wiosną Legia w niczym nie przypomina drużyny z jesieni, która wydawała się poza zasięgiem reszty stawki. Dziś gdy wygrywa, zwycięstwa musi rywalom wyszarpać, bić się o każdy punkt. A gdy to zawodzi, może liczyć na nieudolność sędziów (jak niedawno z Jagiellonią) albo rywali – jak w niedzielę.
Wiślacy mogli i powinni byli z Łazienkowskiej wywieźć przynajmniej remis. Wracają jednak do Krakowa z pustymi rękami. Antybohaterem został Semir Stilić, który gdy na tablicy świetlnej jeszcze był wynik bezbramkowy, w najgorszy z możliwych sposobów wyprowadził kontrę gości. Zamiast podawać do któregoś z dwóch nieobstawionych kolegów, uderzył (słabo) wprost w Dusana Kuciaka. W drugiej połowie, po złej interwencji słowackiego bramkarza, piłka znowu znalazła się pod stopami Stilicia, który musiał tylko wcelować do pustej bramki. Trafił jednak w głowę rozpaczliwie interweniującego Igora Lewczuka, a futbolówka zatrzymała się na słupku.