Legioniści przystąpili do tego spotkania z takim nastawieniem, jakby awans był im należny. A do dobrego wyniku z pierwszego spotkania (1:0 przed tygodniem w Kijowie) trzeba było jeszcze dołożyć 90 minut walki i nerwów. To była jednak już 16 wygrana Legii w pucharach pod wodzą Henninga Berga (nie licząc walkowera przeciwko Celtikowi) i bilans zespołu w Europie robi wrażenie.
Legia w Europie do tej pory imponowała wyrachowaniem i mądrością w grze. W czwartkowy wieczór właśnie obu tych elementów warszawianom brakowało. Ani przez moment nie można było odnieść wrażenia, że legioniści mecz z Zorią kontrolują. Że toczy się pod ich dyktando i na ich warunkach. A jednak to legioniści jutro o 13 usiądą przed telewizorami i będą ściskać kciuki za szczęśliwe losowanie przeciwników w fazie grupowej.
Najważniejszą tego wieczora bramkę dla Legii zdobył Guilherme – ale gol padł po serii błędów i tak naprawdę idealnie podsumowuje ten mecz. Najpierw Brazylijczyk wyprowadzając kontratak fatalnie podał do Aleksandara Prijovicia. Serb ze szwajcarskim paszportem zdołał jednak odegrać do Michała Kucharczyka, który uderzył sprzed pola karnego. Piłka leciała obok bramki, ale na jej drodze stanął Guilherme, który piętą zmienił tor jej lotu.
Legia po raz drugi wyszła na prowadzenie w tym meczu, ale zamiast uspokoić przebieg tego spotkania, odzyskać kontrolę, dosłownie chwilę później dała sobie strzelić gola. Z rzutu wolnego uderzył w sam środek bramki Rusłan Malinowski, a Dusan Kuciak popełnił fatalny błąd i znowu tylko jeden gol dzielił Ukraińców od awansu.Pierwsza bramka dla Zorii też padła po dobrze wykonanym rzucie wolnym.
Ten dwumecz od początku był naznaczony jakimś fatum. Przed pierwszym spotkaniem media donosiły o walkach kibiców w Kijowie, którzy byli atakowani przez chuliganów Dynama i Dnipro. W czwartek piłkarze Zorii musieli przy wykonywaniu rzutów rożnych uchylać się przed lecącymi z trybun przedmiotami rzucanymi przez fanów z Żylety. Rewanż zaczął się od wypadku, który mógł być w skutkach tragiczny. Już w 50 sekundzie meczu w Warszawie tuż przed polem karnym faulował Michał Pazdan, za co został ukarany żółtą kartką. Stoper reprezentacji Polski miał szczęście, że sędzia okazał się pobłażliwy – przy bardziej surowej ocenie, mogłoby się skończyć nawet na kartce czerwonej.