Inauguracja ligi przyniosła kilka ładnych goli, znacznie więcej bramkarskich kiksów, ale niestety przede wszystkim przyniosła rozczarowanie. Zaledwie pięć dni minęło od finału Euro 2016, a już polski kibic musiał przenosić się na nasze ligowe boiska. Jeszcze nie opadły emocje po francuskim turnieju, jeszcze z głowy nie wywietrzały mecze o wielką stawkę, a już trzeba było przestawić się na chimerycznych bohaterów lokalnych.
W tym sezonie bukmacherzy najpoważniejszego kandydata do tytułu – z wielką przewagą nad resztą stawki – widzą w Legii Warszawa. W sobotę na stadion przy ulicy Łazienkowskiej przyjechała Jagiellonia, która poprzedniej wizyty w stolicy nie wspomina miło. Wówczas skończyło się 4:0 dla gospodarzy i zawodnicy z Białegostoku w pierwszej połowie wyglądali jakby wyłącznie chcieli się nie skompromitować. Legia z kolei grała z rozmachem oraz ładnie dla oka i to mimo nieco rezerwowego składu.
Najbardziej bowiem imponującą formacją Legii w sobotni wieczór była ławka rezerwowych. Usiedli na niej bramkarz Radosław Cierzniak oraz Tomasz Brzyski, a obok nich uczestnicy Euro 2016, których trener Besnik Hasi wciąż jeszcze oszczędza i powoli wprowadza do zespołu: Tomasz Jodłowiec, Ondrej Duda, Nemanja Nikolić i Michał Pazdan. Wszyscy oprócz Pazdana weszli na boisko w drugiej połowie, ale co ciekawe właśnie wtedy Legia stanowiła już tylko tło dla rozkręcającej się Jagiellonii.
- Nie zwyciężyliśmy dziś, więc nie dostaliśmy tego, na co zasłużyliśmy – mówił po meczu Hasi, ale skoro pokusił się o takie stwierdzenie, to chyba przespał drugą połowę meczu. W pierwszej Legia dominowała, wyróżniał się przede wszystkim sprowadzony przed tym sezonem Francuz Thibault Moulin. Hasi już przed sezonem mówił, że do wprowadzenia w życie własnej koncepcji zespołu brakuje mu tylko rozgrywającego. I wiele wskazuje na to, iż w osobie sprowadzonego z belgijskiego Waasland-Beveren środkowego pomocnika, taką postać odnalazł.
Moulin już w meczu eliminacji Ligi Mistrzów w Mostarze ze Zrinjskim sprawiał niezłe wrażenie, starał się angażować w większość akcji ofensywnych, rozgrywał, dryblował. Z pierwszej połowy pierwszego meczu ligowego uczynił jednak przedstawienie jednego aktora. Był zdecydowanie najlepszy na boisku, a swój występ uświetnił przepiękną asystą w 45. minucie. Dostał piłkę na lewym skrzydle, dynamicznym zwodem minął obrońcę, rozejrzał się i posłał idealne dośrodkowanie na głowę wbiegającego z przeciwległego skrzydła bułgarskiego pomocnika Michaiła Aleksandrowa.