Po tym, co wydarzyło się tydzień temu w Monte Carlo, trudno wyobrazić sobie, by piłkarzy z Turynu zabrakło w finale. Zwycięstwo 2:0 na wyjeździe to poważna zaliczka. Nie tylko dlatego, że historia LM nie zna przypadku, by w półfinale ktoś odrobił takie straty. Żeby awansować, Monaco musiałoby strzelić w Turynie więcej bramek niż wszyscy dotychczasowi rywale Starej Damy. „Juventus stracił gola w Champions League, gdy prezydentem USA był jeszcze Barack Obama" – przypomina „Gazzetta dello Sport".
Perfekcyjna obrona to znak rozpoznawczy drużyny Allegriego, ulepszany z roku na rok. „Marsjanom z Barcelony wyłączyli wiązki laserowe. Nie pozwolili się rozwinąć młodzieży z Monako" – pisała „Gazzetta". Ale do żelaznej defensywy dołożono coś znacznie ważniejszego – solidność, polot i fantazję w ataku, które przysparzają Juve nowych kibiców w całej Europie.
Po meczach z Barceloną wszyscy zachwycali się mającym polskie korzenie Paulo Dybalą, w spotkaniu z Monaco przebudził się jego starszy kolega z reprezentacji Argentyny Gonzalo Higuain, zdobywając dwie bramki po podaniach ustawionego na skrzydle Daniego Alvesa.
29-letni Higuain, krytykowany za nadwagę i za strzelecką niemoc w ważnych meczach, uzbierał już we wszystkich rozgrywkach 32 gole, wyrównując wynik Alesssandro Del Piero (1997/1998) i Davida Trezegueta (2001/2002). A przecież to dopiero jego pierwszy sezon w Turynie. – Każde jego dojście do piłki stwarza zagrożenie – ostrzega brazylijski obrońca Alex Sandro.
Rok temu żartowano, że Napoli zrobiło wspaniały interes, sprzedając Higuaina za 90 mln euro. Kibice z Neapolu palili koszulki z nazwiskiem Argentyńczyka, nazywali go zdrajcą, mówili, że Diego Maradona, by tak nie postąpił. Nie wybaczyli mu tego do dziś. I choć pustkę wypełnili szybko Arkadiusz Milik i Dries Mertens, sympatycy Napoli w głębi duszy muszą przyznać, że Higuain to nadal napastnik wysokiej klasy.