Lechii do objęcia prowadzenia wystarczyło 27 sekund. Paweł Nowak dostał dobre podanie z lewej strony boiska, sam zdziwił się, że nie pilnuje go ani Tomasz Kiełbowicz, ani żaden ze stoperów (Inaki Astiz, Pance Kumbev), i bez problemu pokonał Jana Muchę.
Do tego, że Kumbev nie umie grać w piłkę, kibice w Warszawie się przyzwyczaili, ale o zniżce formy Astiza pora już głośno powiedzieć. Obrońca należy do najsłabszych zawodników drużyny od początku roku. W marcu osierocili go Urban i Kibu – trenerzy mówiący po hiszpańsku, miesiąc wcześniej z Warszawy wyprowadziła się jego narzeczona.
To właśnie Astiz po dziesięciu minutach sfaulował w polu karnym Tomasza Dawidowskiego, a Lechia po strzale Huberta Wołąkiewicza prowadziła już 2:0. Astiz dał rywalom karnego także tydzień temu w meczu ze Śląskiem Wrocław.
Legia zbierać w sobie zaczęła się powoli i nieśmiało. Iwański najczęściej szukał Grzelaka, Grzelak nie widział nikogo innego, tylko strzelał na bramkę Pawła Kapsy. Piłkarze, którzy poszli na wojnę z kibicami przy Łazienkowskiej i których za brzydkie gesty podczas meczu Pucharu Polski z Ruchem Chorzów może spotkać kara finansowa, pokazali, że potrafią grać w piłkę. Wyglądali, jakby chcieli udowodnić całej Polsce, że kibice Legii traktują ich nie fair. Iwański wreszcie poprowadził drużynę, jak przystało na prawdziwego lidera, Grzelakowi chciało się grać jak nigdy.
Gol na 1:2 padł jeszcze w pierwszej połowie, kiedy Maciej Rybus wykończył podanie Jakuba Rzeźniczaka. Bramka na 2:2 zdobyta została po strzale Tomasza Kiełbowicza z rzutu wolnego, tyle że Kiełbowicza tu akurat mniej zasługi, więcej Kapsy, który wrzucił piłkę do bramki. Zwycięstwo Legii dał ten, który na początku nagrzeszył najbardziej – radość Astiza była tak wielka, jak jego błędy w tym roku.