12 kolejek do końca, 11 punktów przewagi – futbol bywa nieracjonalny, ale nie aż tak, żeby tytuł nie trafił w tym sezonie do Krakowa. Wisła w pierwszym meczu wiosny nikogo na kolana nie rzuciła, w Kielcach nie zasłużyła na więcej niż remis, a i tak większość drużyn chętnie zamieniłaby się z nią na kłopoty.
Zwłaszcza Legia, która z Groclinem przegrała piąty raz w tych rozgrywkach – i piąty raz 0:1. To, co się stało w Grodzisku, to najprostsza odpowiedź na pytanie, czy wicelider będzie jeszcze gonić mistrzostwo czy tylko uciekać przed tymi, którzy chcą mu zabrać drugie miejsce. Trener Jan Urban winę wziął na siebie, tłumaczył, że treningi podczas przygotowań okazały się zbyt ciężkie i piłkarzom brakuje jeszcze szybkości. To bardzo eleganckie ze strony trenera, ale jego drużyny nie rozgrzesza, bo w Grodzisku brakowało jej wszystkiego: pomysłu, agresywności, skupienia. Zanim Piotr Rocki strzałem w środek bramki zdobył jedynego gola meczu, zmylił Tomasza Kiełbowicza jak juniora, jednym ruchem. Przed stratą kolejnych goli Legię ratowali Jan Mucha, poprzeczka (trafił w nią Radosław Majewski) i słupki (strzały Rockiego i Adriana Sikory). Odpowiedź wicelidera? Jeden celny strzał wprowadzonego w drugiej połowie Marcina Burkhardta. Groclin Jacka Zielińskiego gra ładnie i mądrze. Rozmach drużynie daje Jarosław Lato, rozgrywający Radosław Majewski jest nieprzewidywalny w najlepszym znaczeniu tego słowa, do formy wrócił Rocki, ściągnięty w ostatniej chwili z Korony Piotr Świerczewski dał w meczu z Legią dobrą zmianę. Ale nawet gdyby Groclin nie stracił rozpędu, a Adrian Sikora trafiał do bramki choćby w połowie sytuacji, w których powinien, to wyżej drugiego miejsca ta drużyna nie sięgnie. Strata do Wisły jest zbyt duża, do tego Groclin gra jeszcze w obu pucharach – Polski i Ekstraklasy – i może mieć problemy z łapaniem tylu srok.
Groclin traci do Legii dwa punkty, do Lecha tylko jeden, ale to z dogonieniem poznańskiej drużyny może mieć większe problemy, jeżeli pierwsze wiosenne mecze mówią prawdę o formie kandydatów do najwyższych miejsc. Lech bardzo potrzebował takiego zwycięstwa, jakie odniósł w niedzielę w Zabrzu w ostatnim meczu kolejki.
Dotychczas drużyna Franciszka Smudy wygrywała na wyjeździe tylko ze słabymi: z Odrą i ŁKS. Teraz udało się jej pokonać rywala z górnej części tabeli.
Mecz w Zabrzu nie był efektowny, brakowało w nim sytuacji, ale jeśli trzeba by już było wskazać lepszego na podstawie wrażeń, to byłby nim Górnik. Do 77. minuty, bo wówczas dwaj Peruwiańczycy z Lecha przeprowadzili akcję dającą drużynie trzy punkty. Henry Quinteros podał pikę rozpędzonemu Hernanowi Rengifo, ten wpadł w pole karne i, jak uznał sędzia Tomasz Mikulski, był faulowany przez Michała Pazdana.