Po meczu strzeliły korki szampanów, a piłkarze ŁKS długo nie chcieli zejść z boiska. Zwyciężyli 2:0 w jednym z najważniejszych spotkań w sezonie, awansowali na 13. miejsce, spychając z niego Widzew, zrobili duży krok w stronę utrzymania, ale przede wszystkim przerwali bardzo długą i bardzo złą dla siebie serię. Z Widzewem wygrali poprzednio w 1997 roku, na zwycięstwo na własnym stadionie czekali od 16 lat.
Co ciekawe, mieli w piątek w składzie dwóch piłkarzy, którzy wystąpili i w tamtym spotkaniu z 5 marca 1997 roku, wygranym po golu Marcina Danielewicza 1:0. W bramce stał Bogusław Wyparło, przed nim w środku obrony grał Tomasz Kłos – jakby przez jedenaście lat nic się w ŁKS nie zmieniło.
Kłos był jednym z bohaterów piątkowego meczu. To on strzelił gola na 2:0, po którym było już jasne, że ŁKS nie da sobie zabrać zwycięstwa. Dośrodkował z rzutu rożnego Sebastian Mila, Kłos wyskoczył najwyżej, obrońcy tylko się przyglądali. Pierwszy gol był niemal identyczny: też rzut rożny z prawej strony, też dośrodkowanie Mili, tyle że głowę przystawił w odpowiednim momencie drugi środkowy obrońca Marcin Adamski. On i Mila przyszli do ŁKS w przerwie zimowej, jako piłkarze niechciani nigdzie indziej. Wydawało się, że przydadzą się tylko po to, by gasić światło nad pierwszą ligą w Łodzi, ale w drużynie wiele się zmieniło, od kiedy na ławkę trenerską wrócił Marek Chojnacki. To był czwarty mecz po zmianie trenera i trzecie zwycięstwo ŁKS.
Wyparło też mógł się w tym meczu pokazać, ale tylko wtedy, gdy masażyści wbiegali, by pomóc mu dotrwać do końca mimo kontuzji. Widzew nie sprawiał bramkarzowi ŁKS żadnych kłopotów, jego piłkarze oddali tylko jeden celny strzał. Nie strzelali więc, nie walczyli (jedna żółta kartka), właściwie nie robili nic poza udowadnianiem trenerowi, że źle ich przygotował do tej rundy. Konflikt między Markiem Zubem a drużyną zamiast się wyciszać chyba jeszcze nabrał intensywności, a to wróży bardzo źle klubowi, który jest już zdegradowany o jedną klasę rozgrywek za korupcję i jeśli osunie się w tabeli jeszcze o miejsce niżej, spadnie od razu do trzeciej ligi.
Tak jak Zagłębie Sosnowiec, ale jego kibice są już pogodzeni z tym, że za rok o tej porze będą objeżdżać trzecioligowe stadiony. Mecz z Górnikiem na pewno ich nie skłonił do zmiany zdania. Zagłębie przegrało jak zwykle: broniło się fatalnie (pięknego gola zdobył strzałem z dystansu Jerzy Brzęczek), atakowało jeszcze gorzej.