Wstydu w Gelsenkirchen tym razem nie było. Piłkarze Schalke wyciągnęli wnioski z bolesnej lekcji, jakiej przed rokiem, także w 1/8 finału, udzielił im Real. Stracili tylko dwie bramki, ale co z tego, skoro bali się zaryzykować i do awansu potrzebowaliby w Madrycie cudu. Nie pomoże nawet zdrowy Klaas-Jan Huntelaar, który w środę już w pierwszej połowie doznał kontuzji.
Kiedy Holender schodził z boiska, Real prowadził już 1:0, bo Ronaldo przypomniał sobie, jak się strzela gole. Po dośrodkowaniu Daniego Carvajala wbiegł między dwóch obrońców i głową pokonał 19-letniego bramkarza gospodarzy Timona Wellenreuthera. Odetchnął z ulgą, czekał na to trafienie cały miesiąc. Odkupił winy u kibiców, wypominających mu nie tylko strzelecką niemoc, ale i organizację urodzinowej imprezy kilka godzin po derbowej klęsce z Atletico. W drugiej połowie dołożył asystę przy golu Marcelo, który okazał się ozdobą spotkania (uderzenie zza pola karnego pod poprzeczkę). To był przełomowy moment, bo chwilę wcześniej wyrównać mógł Felix Platte, ale trafił w poprzeczkę.
Basel długo prowadził z Porto dzięki bramce Derlisa Gonzaleza, odpierając ataki rywali, ale 12 minut przed końcem Walter Samuel zagrał ręką w polu karnym, a jedenastkę pewnie wykorzystał Danilo. Porto wciąż jest w Lidze Mistrzów niepokonane, tak jak Real i Chelsea. Byłoby w jeszcze lepszej sytuacji przed rewanżem (10 marca), gdyby sędzia Mark Clattenburg nie zmienił decyzji i uznał gola Casemiro.
- To był jeden z naszych najgorszych meczów, czułem strach u moich zawodników. Ale jestem bardzo zadowolony, że przetrwaliśmy, w Porto chcemy zagrać inaczej - mówi trener mistrzów Szwajcarii Paulo Sousa.