W tym sezonie największymi wygranymi Pucharu Polski nie są finaliści, lecz Błękitni Stargard Szczeciński – drugoligowy zespół, który odpadł dopiero w półfinale z Lechem (w pierwszym spotkaniu u siebie pokonał wicemistrza Polski 3:1). A przecież po drodze klub z Pomorza wyeliminował innego przedstawiciela ekstraklasy – Cracovię.
Postawa Błękitnych spowodowała wzrost zainteresowania Pucharem Polski. PZPN docenił sukces zespołu prowadzonego przez Krzysztofa Kapuścińskiego i Zbigniew Boniek osobiście zaprosił piłkarzy oraz sztab szkoleniowy na warszawski finał.
Pytanie tylko, czy goście ze Stargardu zobaczą dobry mecz czy festiwal nienawiści na trybunach i w mieście. Zadymy należą do niechlubnej tradycji spotkań Legii i Lecha. Najsłynniejszą jest zdemolowanie Częstochowy w 1980 r.; istniała wtedy obawa, że mecz finałowy Pucharu Polski w ogóle się nie odbędzie. Gdy kluby spotkały się w 2011 r. w Bydgoszczy, także doszło do zamieszek, musiała interweniować policja.
Wiele kontrowersji wzbudza sposób dystrybucji biletów na finał organizowany przez Legię. Większość z nich trafiła do Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa (SKLW). Tak więc to ludzie z Żylety decydowali o tym, kto zobaczy mecz. Wejściówkę można było kupić tylko w pakiecie ze specjalną koszulką (zarobek SKLW).
Oby tylko Bogusław Leśnodorski i Dariusz Mioduski nie musieli się po meczu zarzekać, że „na Legii dla takich osobników nie ma miejsca". Taki sposób dystrybucji biletów to igranie z ogniem i jeśli dojdzie do naruszenia porządku, płomiennych przemów obu właścicieli nikt już nie weźmie poważnie.