Trzeci finał, trzecia porażka w dramatycznych okolicznościach – jak tu nie wierzyć, że nad piłkarzami Atletico wisi jakieś fatum? W 1974 roku przegrali po powtórzonym meczu, przed dwoma laty po dogrywce, teraz po serii jedenastek. Nie ma bardziej pechowej drużyny w Europie.
W Mediolanie los zadrwił z nich przynajmniej kilka razy: gdy Sergio Ramos zdobył gola dla Realu ze spalonego i kiedy Antoine Griezmann na początku drugiej połowy uderzył z rzutu karnego w poprzeczkę. Szczęścia zabrakło nawet podczas losowania jedenastek – wykonywano je na bramkę, za którą siedzieli kibice Królewskich.
To dlatego Diego Simeone, zamiast stać bezczynnie, wolał wziąć sprawy w swoje ręce, pójść w przeciwnym kierunku, pod trybunę zajmowaną przez fanów jego zespołu, i zachęcać ich do głośniejszego dopingu, tak by również jego zawodnicy usłyszeli, że mają wsparcie. Nie pomogło. Juanfran trafił w słupek, a Cristiano Ronaldo nie dał szans Janowi Oblakowi.
– Poprosiłem trenera, żeby pozwolił mi strzelać jako ostatniemu. Czułem, że to ja zapewnię Realowi zwycięstwo – opowiadał Portugalczyk. Przez całe spotkanie był niewidoczny, z grymasem bólu przemieszczał się po boisku, a gdy już doszedł do piłki, szybko ją tracił. W najważniejszym momencie jednak nie zawiódł.
Trudno się dziwić jego wybuchowi radości, za kilka lat już nikt nie będzie pamiętał o jego niedyspozycji, wszyscy będą mówić tylko o tym, że dał Królewskim „La Undecimę" – jedenasty Puchar Europy.