Awans lidera Ligue 1 oraz mistrza Anglii to w Champions League tak bardzo wyczekiwany powiew świeżości. Monaco gra atrakcyjny dla oka, ofensywny futbol, a Leicester po odpadnięciu Manchesteru City broni niespodziewanie honoru drużyn z Wysp.
Brak rozstawienia w ćwierćfinale (mecze 11–12 i 18–19 kwietnia) sprawia, że tę dwójkę może wylosować każdy. Porażka z Bayernem, Realem czy Barceloną wstydu nie przynosi, zostać wyeliminowanym przez debiutujące na europejskich salonach Leicester czy nawet Monaco – to dla gigantów byłoby ujmą.
– Na tym etapie wszyscy zaczynają już marzyć o końcowym triumfie. I wierzyć, że to jest możliwe – przypomina trener Realu Zinedine Zidane. Królewscy mają chyba najwięcej do stracenia. Ale i bardzo wiele do zyskania: obrona trofeum w Lidze Mistrzów byłaby przełomowym wydarzeniem w historii rozgrywek.
Z Leicester zespół z Madrytu nigdy nie rywalizował, z Monaco – owszem. I nie ma dobrych wspomnień. Do tego spotkania doszło wiosną 2004 roku, właśnie w ćwierćfinale. Real wygrał pierwszy mecz 4:2 (jedną z bramek strzelił Zidane) i do Monte Carlo jechał z podobnym, złudnym komfortem jak kilka dni temu Manchester City.
Po trafieniu Raula w rewanżu wydawało się, że Królewskim nic złego stać się nie może. A jednak – gol Ludovica Giuly'ego przed przerwą natchnął gospodarzy do odrabiania strat, trzy minuty po powrocie na boisko prowadzenie dał im Fernando Morientes, a bramkę na wagę awansu strzelił ponownie Giuly.