Wystarczyła chwila nieuwagi. Messi dopadł do piłki, a Nathan Ake nie chciał się do niego zbliżyć, jakby w obawie, żeby ten mały argentyński generał nie zwiódł go drobnym ruchem. Pokonał więc z piłką przyklejoną do stopy kilka metrów i zagrał ją zewnętrzną częścią buta w gąszcz nóg. Nawet nie spojrzał, nie musiał. On wiedział, że czeka tam Molina, który nigdy nie strzelił dla reprezentacji gola, ale teraz wykonał ostatnie pociągnięcie pędzlem i dopełnił dzieła.
Messi wcześniej kumulował energię. Znów drobił kroki i ledwo dostrzegalnymi ruchami - wskazaniem palcem, podniesieniem dłoni - uprawiał mikrozarządzanie atakami drużyny. To wszystko wymagało precyzji, mierzyły się zespoły ostrożne. Kibice długo czekali w napięciu na pierwsze fajerwerki.
35-letni gwiazdor znów mógł się uśmiechnąć, chociaż podczas tego ostatniego mundialowego tańca niesie na plecach nadzieje gniecionego inflacją i depresją 45-milionowego narodu. Jest ich radością, jego akcje to także małe szczęścia dla dziesiątek tysięcy imigrantów w Dausze - tych, którzy budowali Katar, a dziś zbierają się na stadionie krykieta w dzielnicy industrialnej, daleko od świateł oraz blichtru bulwaru Lusail, żeby podrywać się w emocjach i wykrzykiwać jego imię.
Czytaj więcej
Brazylijczycy nie odzyskają tytułu po 20 latach przerwy. Przegrali z Chorwacją po rzutach karnych.